Zapłacę za ciebie.

Zafundowałem sobie kilka dni temu trzydniową wycieczkę do Londynu. Ot tak, żeby zobaczyć miasto i poczuć jego klimat. Wycieczka wspaniała, pogoda dopisała, Londyn mnie zachwycił. We wrześniowym RozWojowniku (tutaj znajdziesz ten numer…) Iwona Pawłowska pisała m.in. o mentalności dostatku. Podrzucam ten artykuł, ponieważ poza wszystkim, co w Londynie widziałem i czego doświadczyłem, wydarzyło się coś, co wbiło mnie w dość głęboką refleksję.

Ostatniego dnia rano, po wyjściu z mieszkania kolegi, u którego nocowałem, wybrałem się w podróż powrotną. Dość skomplikowaną: najpierw kolejka naziemna, potem metro, potem autobus i dopiero potem samolot. Przed wejściem do kolejki musiałem odbić kartę Oyster uprawniająca do przejazdu wszystkimi środkami komunikacji miejskiej. Okazało się, że poprzedniego dnia wyjeździłem cały limit i trzeba doładować. Podchodzę więc do automatu na stacji, skanuję kartę, wstukuję kwotę, wsuwam kartę kredytową do czytnika i… nic. Error. Powtarzam operację. Error. Raz jeszcze, drugą kartą, tym razem płatniczą. Error. Rozglądam się za bankomatem, żeby wypłacić gotówkę i wrzucić do tego cholernego automatu. Chodzę wokół. Potem już biegam. Bankomatu nie widzę. No to raz jeszcze do automatu z doładowaniami. Sapię. Cała procedura od początku. Error. Dzwonię do kolegi, żeby spytać co robię źle, nie odbiera. Dzwonię do drugiego, wychodzi na to, że wszystko robię dobrze chyba. Ale nadal error (swoją drogą, słowo „error” brzmi świetnie, trochę, jak horror, a tak się wtedy czułem :). Zaczynam wpadać w panikę. Minęło ze 20 minut, odjechały pewnie cztery kolejki, a ja zaczynam się martwić, że nie zdążę na samolot.

Rozglądam się raz jeszcze i widzę, że w moim kierunku idzie jakiś mężczyzna. Proszę go o pomoc przy tym cholernym… Pokazuje mi co i jak robić, więc robię i error. No to druga kartą. Error. Wtedy człowiek mówi: „I’ll pay for you”. Osłupiałem. Pytam go dlaczego, na co on odpowiada, że przecież muszę jakoś dojechać. Prosi, żebym raz jeszcze dołożył kartę Oyster do czytnika, wbił potrzebną kwotę i kiedy pojawia się żądanie karty, wsuwa swoją i… error. Maszyna była zepsuta. Wskazał mi drugą, po przeciwnej stronie torów, poszedł tam ze mną i dopiero, jak udało mi się doładować kartę przy pomocy mojej karty kredytowej, sobie poszedł.

Dla kontrastu jeszcze jedna historia. Przed wyjazdem, na dworcu w Poznaniu, czekałem na autobus, który miał mnie zawieźć na lotnisko. Tutaj również biletomaty. Pan przede mną usiłuje wrzucić 5 zł, automat konsekwentnie mu je wypluwa. Zaczynam się irytować, bo autobus za chwilę podjedzie, ja nie mam biletu, a pan uparcie wrzuca i wrzuca. W końcu odwraca się do mnie i pyta, czy będę płacił kartą, na co odpowiadam, że tak. Prosi mnie więc, żebym za niego zapłacił, bo automat nie przyjmuje monet. Coś tam jeszcze mówił, ale nie dosłyszałem, bo jego słowa zagłuszył hamujący pociąg. Ambiwalencja, oto czego doświadczałem. Z jednej strony – z jakiego powodu miałbym to robić, przecież mi nikt za darmo kasy nie daje. Z drugiej – to tylko 5 zł, a człowiek w potrzebie. Z trzeciej strony – nie lubię sytuacji, w których „niezręcznie jest odmówić” i zwykle wtedy się buntuję. Z czwartej – nie jestem sknerą, przecież daję napiwki, ale wtedy ja o tym decyduję, a nie kelnerka, czy taksówkarz, który próbuje coś wymusić. Koniec końców, pan powtórzył to, czego nie dosłyszałem, że da mi 5 zł, które trzyma w ręce, ale prosi, żebym kupił mu bilet. Tak zrobiliśmy, obaj dojechaliśmy na lotnisko.

Przyznaję, że mi wstyd. Tym bardziej, że kilka dni po tych 5 zł, ktoś, kogo widziałem po raz pierwszy i pewnie ostatni, sam zaproponował, że zapłaci za mój bilet. Kiedy zestawiam ze sobą te dwa doświadczenia i myślę o mentalności dostatku, to doskonale widzę, czym ta mentalność się objawia. Im więcej dasz, tym więcej masz…
Poza wstydem, jest też, na szczęście, nauka i wniosek. Jeśli chcę żyć w mentalności dostatku, to musi to się przekładać na zachowanie kogoś, kto ma wystarczająco dużo, żeby się podzielić. Nie sfinansuję pewnie budynku szpitala, ale mogę, w drobnych gestach okazywać, że mam wystarczająco dużo i nie muszę przesadnie oszczędzać, skąpić, bo jeśli nie, to nie wystarczy dla mnie. Wystarczy. I myślę sobie, że zjawisko jałmużny istnieje nie tylko dla tych, którzy dostają, ale przede wszystkim dla tych, którzy dają. Daję, bo mam się czym dzielić. Mam się czym dzielić, bo mam wystarczająco dużo. Mam wystarczająco dużo, więc żyję w dostatku. To jeszcze nie jest szczęście, ale na pewno mały krok w jego kierunku.

P.S.
Zrozumiem, jeśli ci, którzy nie mają takich myśli, nie zrozumieją, o czym piszę. Ale może ktoś jednak ma podobnie.

Udostępnij
O autorze: Adam Walerjańczyk
Interesuje się wieloma rzeczami z różnych dziedzin, ale bardzo, bardzo ogólnie. Wesoły i niekonsekwentny. Aktualnie zainteresowany marketingiem, postprodukcją filmową i mediami społecznościowymi. Kieruje się intuicją bardziej niż dowodami. Potrzebuje wokół siebie ludzi o dokładnie przeciwstawnych stylach działania i na szczęście takich ma.