Porażki kształcą. Czy aby zawsze?

Nie raz słyszałem powiedzenie: „co cię nie zabije, to cię wzmocni”.

Albo inne: „nie ma porażek, są tylko lekcje do odrobienia”.

Na poziomie intelektualnym jest dużo prawdy w obydwu tych stwierdzeniach.Jest tak, że jeśli zrobimy błąd, to powinniśmy go przeanalizować, wyciągnąć wnioski i następnym razem zrobić to lepiej.

Kłopot w tym, że prócz warstwy intelektualnej zostaliśmy wyposażeni przez Matkę Naturę w umiejętność odczuwania emocji, które niestety wciąż wymykają się naszemu logicznemu pojmowaniu. Przyczyna jest dość prosta, otóż nikt nas tego nie uczy. System edukacji, który zasadniczo się nie zmienił od czasu rewolucji przemysłowej, kiedy społeczeństwo przygotowywało pracowników do pracy w fabrykach – na stanowiskach fizycznych, a później w korporacjach – na stanowiskach umysłowych, kładzie nacisk na produktywność, efektywność i inne „ości”, a więc na to wszystko, co mogłyby zrobić maszyny, gdyby tylko mogły to zrobić. Niestety maszyny nadal nie potrafią podejmować decyzji, nie potrafią zarządzać ani być zwyczajnie uprzejme, stąd uczy się nas tego, by pracować, jak maszyny, które jeszcze tego nie potrafią. Póki co – to człowiek zastępuje maszynę, a jak się przestaje wyrabiać, to się go zastępuje innym człowiekiem – maszyną.

A żeby pracować, jak maszyna, nie potrzeba rozpoznawać i rozumieć emocji, wystarczy zgrubnie ogarnąć mechanizmy funkcjonujące w społeczeństwie, potem definiować precyzyjnie cele i egzekwować ich wykonanie. Tego się od nas wymaga i tego się nas uczy, bo to umiejętności wystarczające do sprawnego funkcjonowania większości firm, a więc do generowania dochodu narodowego brutto, który zapewni rozwój społeczny.

Jakoś mi w tym wszystkim ginie Człowiek i jego całe pozaintelektualne jestestwo. Wymaga się od nas, żebyśmy myśleli, jak kalkulatorzy, a istota takiego myślenia jest tak mocno zakorzeniona w zbiorowej świadomości, że wszelkie przejawy okazywania emocji, zwłaszcza tych określanych jako „negatywne” – smutek, frustracja, panika, są często bojkotowane prostym: „przestań się nad sobą rozczulać, ogarnij się i zacznij działać”. Oczekuje się od nas, żebyśmy byli ludźmi ze spiżu, marmuru i stali jednocześnie, którzy wytrzymają wszystko i  najlepiej, jeśli będą działać ze stałą, rosnącą efektywnością.

I ja się teraz pytam: ile porażek do dziś wywołuje w Tobie poczucie wstydu większe niż poczucie, że czegoś Cię nauczyły? Ilu z tych „lekcji” chciałbyś uniknąć, gdyby to tylko było możliwe? Ile z nich kompletnie niczego „produktywnego” Cię nie nauczyło? Być może nauczyły Cię chociaż rozumienia emocji, a być może zupełnie nie.

Postanowiłem popełnić ten tekst w proteście przeciwko propagandzie sukcesu i dawaniu za przykład wyłącznie Tomasów Edisonów, którzy nie ponosili porażek, tylko eliminowali niewłaściwe rozwiązania. Z intencją, że porażkę warto po prostu PRZEŻYĆ, przegadać z kimś mądrym, i dać sobie czasem prawo do bezproduktywnego nurzania się w hańbie, bez silenia się na pseudointelektualne refleksje, kiedy jest na to zbyt wcześnie. Przyjdzie czas i na to.

Ale teraz,  jeśli czujesz, że żeby pójść dalej MUSISZ w pełni przeżyć porażkę – przeżyj ją do kości. Potem pomyślisz i wyciągniesz wnioski, w co głęboko wierzę.

Udostępnij
O autorze: Adam Walerjańczyk
Interesuje się wieloma rzeczami z różnych dziedzin, ale bardzo, bardzo ogólnie. Wesoły i niekonsekwentny. Aktualnie zainteresowany marketingiem, postprodukcją filmową i mediami społecznościowymi. Kieruje się intuicją bardziej niż dowodami. Potrzebuje wokół siebie ludzi o dokładnie przeciwstawnych stylach działania i na szczęście takich ma.