SETki inspiracji
Blog Grupy SET
Slider

158. Zakurzone piękno

Moim szczęściem i klątwą jednocześnie jest to, że zawodowo rozbieram ludzi. A raczej sprawiam, że zaczynają ufać mi na tyle, że sami się rozbierają. W trakcie spotkań, rozmów ściągają z siebie kolejne warstwy mentalnych uniformów i sami bywają zaskoczeni, ile pod tymi wszystkimi warstwami znajduje się ciekawych rzeczy.

Klątwą jest to dlatego, że bycie świadkiem takich odkryć, które często dla ich właścicieli są emocjonalnym przeżyciem oznacza, że ja muszę współodczuwać ich emocje. Pisząc „muszę”, mam na myśli dokładnie to, co piszę. Muszę, bo jestem wrażliwy i nic na to nie poradzę. Muszę, bo moja konstrukcja emocjonalna jest, jak pajęczyna – dość mocna (po wielu latach pracy nad jej składem), ale poruszająca się przy najmniejszym powiewie wiatru, przy każdym dotknięciu. Tak mam i genu se nie wyrwę. No więc przeżywam z ludźmi to, co oni przeżywają, kiedy dowiadują się o sobie rzeczy nowych, czasem wzruszających, czasem tak trudnych, że aż ściska za gardło, a czasem tak pięknych i pogodnych, że czuję, jak serce mi się rozpuszcza.

Ale ta praca to też szczęście – poznawanie tylu różnych światów i tylu różnych spojrzeń na tą samą rzeczywistość sprawia, że ja sam staję się jakiś bardziej pojemny, akceptujący, rozumiejący, że kierują nami różne motywy, i że są ludzie, którzy mają inaczej niż ja i to jest w porządku. Oczywiście – mam świadomość, że w ogromnej większości to ludzie z mojej bańki informacyjnej, i że gdybym trafił w totalnie inne środowisko to pewnie musiałbym brutalnie zweryfikować moją szlachetną tolerancję dla inności. Ale nie o tym.

No więc stykam się z ludźmi, którzy na przykład:

  • Nie lubią całego tego pieprzenia o emocjach i jak się kogoś takiego pytam co on czuje, to on mi odpowiada, że on czuje głód, że by coś zjadł,
  • Ładują baterie wyłącznie w samotności i dodatkowo obcując z pięknem a najlepiej z pięknymi przedmiotami – uwielbiają rzeźbę i malarstwo,
  • Podróżują przez 10 miesięcy w roku, wciąż na walizkach, budżetowo z jednym bagażem podręcznym na miesiąc do Meksyku,
  • Zarabiają wciąż więcej kasy, jeżdżą swoimi Porsche a nie jakąś Skodą – bieda; przecież kasa rządzi światem i daje im przewagę („Skoda – bieda” to cytat),
  • Mają za nic pieniądze, żyją bardzo skromnie nie dlatego, że nie są w stanie zarabiać więcej, ale dlatego, że to ich wybór, bo dla nich posiadanie czegokolwiek co nie jest niezbędne, jest przeciwko planecie.

 

I mógłbym tak wymieniać w nieskończoność.

I dzięki kilku ostatnim spotkaniom przypomniałem sobie o pięknie, jako wartości. Mamy je w zestawie wartości kart Simplicity, z którymi pracujemy w coachingu, ale jakoś przez długi czas traktowałem tą kartę na zasadzie: „dobrze, że jest, może dla kogoś jest ważna”. Mi jakoś bliżej było do kart kojarzących mi się z jakąś dynamiką typu „niezależność”, „przygoda”, „dokonanie czegoś”, itp. A ostatnio to piękno mocno się do mnie przyczepiło.

A, że w rzeźby i malarstwo nie za bardzo umiem, to szukam go w naturze, muzyce, filmie, książkach. Przerzuciłem się z książek zawodowych na literaturę piękną – odkopałem sobie „Cień wiatru”, bo nie pamiętałem treści, ale pamiętałem co czułem, kiedy to czytałem. Wyszukuję podcastów, w których wypowiadają się ludzie kultury i sztuki i delektuję się tym, jak pięknie potrafią mówić Krzysztof Zanussi albo Anna Dymna. Oglądając filmy zwracam uwagę nie tylko na treść, ale na formę, na to, jak są świecone, jak pracuje kamera, co pokazuje a co ukrywa.

Pamiętam, jak kiedyś po przesłuchaniu po raz setny albumu „And Justice For All” Metalliki włączyłem go sobie po raz sto pierwszy, ale tym razem starałem się słuchać wyłącznie perkusji. I to było zupełnie inne słuchanie. Wcześniej perkusja była tłem dla gitar i wokalu, a kiedy weszła na pierwszy plan miałem wrażenie, że słucham tego albumu zupełnie na nowo.

 

Jest taka anegdota o Winstonie Churchillu. Trwała wojna. Przyniesiono mu projekt budżetu kraju. Przeczytał uważnie i zapytał:

– A gdzie pieniądze na kulturę?

– Przecież trwa wojna, więc jaka kultura?

– Jeżeli nie ma kultury, to o co my, do cholery, walczymy?!

 

Ze smutkiem stwierdzam, że dziś kultura rozumiana jest wyłącznie jako rozrywka. Królują kabarety, koncerty z zestawem obowiązkowym w postaci Pectusa, Cleo i może jeszcze braci Golec, telewizyjne paradokumenty w stylu „Ludzkie dramaty”, komedie romantyczne w kinach albo kolejna odsłona Avengersów. Wszystko to ma na celu dostarczenie kolejnych bodźców, skonsumowanie więcej, pobawienie się bardziej.

I nie mam nic przeciwko – jest czas na zabawę.

Ale ostatnio mam tego po prostu przesyt.

Tych kolorów, plastiku, powierzchowności.

Żadna z tych rozrywek nic w nas nie zmienia, pozostawia takimi samymi, jakimi nas zastała. Tam nie ma piękna. Piękno wprowadza nas w refleksję, piękno trwa dłużej niż samo obcowanie z nim. Doświadczanie piękna zmienia nas trwale, kształtuje, piękno zostawia w nas piętno, pobudza dawno nieruszane struny a czasem nawet weryfikuje poglądy. Uspokaja, wycisza. Wprowadza we wzburzenie, czasem niepokoi. Zostaje w pamięci nie tylko poznawczej, ale przede wszystkim emocjonalnej.

Do dziś pamiętam, jak leżąc w łóżku w środku nocy nie mogłem zatrzymać płaczu po przeczytaniu pierwszego tomu „Nędzników” Victora Hugo, choć ich treść pamiętam, jak przez mgłę. Jak dobrze się czułem łażąc po Tatrach i nucąc „Znów wędrujemy” Grzegorza Turnaua. Jak spacerując po galerii Tate Modern w Londynie i oglądając sztukę współczesną czułem coś czego nie potrafiłem nazwać, mimo że kompletnie nie rozumiałem idei większości obrazów czy rzeźb; zresztą nawet nie próbowałem.

 

Są wakacje.

Lato z radiem będzie w wielu miastach. Telewizja za nasze pieniądze będzie organizować koncerty o tych oczach zielonych, zielonych przez które oszalał Zenon M. We wszystkich wakacyjnych kurortach rozkwitnie na nowo festiwal kiczu, cekiniarstwa oraz kebabu z sosem mieszanym. Puszki po tanich piwach i energetykach będą walać się po trawnikach, w tym roku dodatkowo w towarzystwie maseczek. Najemy się, napijemy, wpadniemy na koncert organizowany przez nadmorską gminę, będzie miło a potem wrócimy do naszych prac z wspomnieniami, które i tak za chwilę się zatrą, bo nie mają w sobie niczego wartościowego. Są, jak przemysłowa pasza, która ma nas zapchać bez ryzyka, że nam nie zasmakuje. Tak, wiem, że nie piszę o wszystkich.

Piękno nas zmienia i rozwija, jest jednak wymagające. Trzeba mu uwagi, zatrzymania i refleksji; piękna się nie konsumuje, a więc też nie wydala. Piękno w nas zostaje.

Więc życzę Wam pięknych wakacji.

 

 

Udostępnij
O autorze: Adam Walerjańczyk
Interesuje się wieloma rzeczami z różnych dziedzin, ale bardzo, bardzo ogólnie. Wesoły i niekonsekwentny. Aktualnie zainteresowany marketingiem, postprodukcją filmową i mediami społecznościowymi. Kieruje się intuicją bardziej niż dowodami. Potrzebuje wokół siebie ludzi o dokładnie przeciwstawnych stylach działania i na szczęście takich ma.

Napisz komentarz