TOP_tlo_39
SETki inspiracji
Blog Grupy SET

196. W#jeb z buta, czyli o uczeniu się trudnych rzeczy.

Od lat szukałem czegoś, co mnie wciągnie, jakiegoś hobby, czegoś pozazawodowego. Pomyślałem sobie, że chciałbym mieć coś takiego, co będzie takie moje. Nie dlatego, że trzeba, nie dlatego, że wypada. Coś, co nie będzie kolejnym punktem na liście rzeczy do zrobienia, ale czymś, co sam z siebie będę chciał robić. Sporty testowałem, jazda na rowerze… mam rower i na tym się skończyło, strzelanie… w sumie dalej strzelam, ale od święta, bieganie… zupełnie nie moja bajka… tenis ziemny… był… żadna z dyscyplin nie zostawała ze mną na dłużej szybko się nudziłem.

Aż do dnia, kiedy pierwszy raz zanurzyłem się pod wodę. To było 12 lat temu. Wciągnęło mnie. Wreszcie znalazłem.

A potem nic, znowu „uciekło”.

Zawsze było “coś”. Praca, inne priorytety, nieważne czy realne czy tylko mentalne. Odkładałem to na później. Aż do momentu, gdy postanowiłem: teraz. Albo teraz, albo znów minie kolejnych 12 lat i będę już po pięćdziesiątce.

Wiesz, nurkowanie jest dziwne. Z jednej strony daje poczucie spokoju, totalnego wyciszenia. Możesz doświadczyć czegoś, czego nigdzie indziej na ziemi nie doświadczysz. A z drugiej strony, szczególnie na początku, potrafi cię skopać jak mało co. Dosłownie i w przenośni.

Pierwsze poważne zderzenie przyszło na wodach otwartych. Maska. Proste ćwiczenie. Zdjęcie jej pod wodą, założenie i kontynuowanie oddychania. Banał. A jednak dla mnie to było jak zdobycie ośmiotysięcznika. Zimna woda, zero przejrzystości, grube rękawice, kaptur. Wszystko utrudniało. Ale najgorsze siedziało w głowie. Ta panika, gdy nie masz maski, woda cię zalewa, a ty masz oddychać tylko przez usta. Nie możesz wciągnąć wody nosem. A ciało chce jak zawsze i głowa nie potrafi tego wyłączyć. Nawet nie zdajesz sobie sprawy jakie to było frustrujące.

Druga sytuacja miała nazwę tak dosadną, że idealnie pasuje do emocji: “wyjeb z buta”. To moment, gdy w suchym skafandrze zbierze się za dużo powietrza w nogach i zaczynasz lecieć do góry, ale głową w dół. Wyobraź sobie: jesteś pod wodą, do góry nogami, lecisz, wypada ci automat oddechowy do nurkowania (tak, mi się to przytrafiło), nie możesz wrócić do normalnej pozycji. Tylko lina opustowa, która przypadkiem była blisko i instruktor, uratowali mnie przed paniką i być może gorszym zakończeniem. Pamiętałem wtedy tylko jedno zalecenie instruktora, które dostałem wcześniej „oddychaj… oddychaj… oddychaj…”

Po tych sytuacjach miałem ochotę rzucić to wszystko. Mój instruktor, Wiktor, też myślał, że odpuszczę i po jakimś czasie mi się wygadał, że myślał, że już więcej mnie nie zobaczy. Ale nie, męczy się dalej ze mną – gorące pozdrowienia dla Wiktora z Divemania.pl – zasługuje na oklaski i szacunek za wytrwałość.

Mam w sobie jakąś dziwną wersję uporu. Jak trzeba – czasem też jak nie trzeba – to potrafię być uparty jak osioł. Stawiam sobie cele i chcę je realizować. Czasem nawet po to, żeby sobie albo innym udowodnić, że dam radę. Nawet jak wszystko mówi: “może jednak nie”.

Ale nie sam upór mnie uratował. Wsparcie. Mój instruktor. Był obecny, elastyczny, cierpliwy. Wymagał, ale nie przeginał. Przesuwał moje granice, ale nigdy ich brutalnie nie przekraczał. To nauczyło mnie, że wsparcie jest cholernie ważne. I nie chodzi tylko o nurkowanie. Chodzi o życie, bo w życiu to wsparcie jest dla mnie równie ważne w wielu innych sytuacjach.

Przełom? Wtedy, gdy wróciłem pod wodę. Gdy zamiast stawiać sobie Everest, postawiłem Giewont. Obniżyłem poprzeczkę, zatroszczyłem się o siebie, zadbałem o to, by mieć obok siebie kogoś doświadczonego. I po prostu próbowałem. Z uporem osła, jak to ja, udowadniając sobie i pewnie jeszcze innym, że dam radę, że się nie poddam.

Potem było safari nurkowe i ogromna ilość nurkowań. I tam zobaczyłem, że nie jestem taki zły. Punkt odniesienia. Inni nurkowie. Okazało się, że daję radę. Może nie idealnie, ale wystarczająco dobrze, by nie było wstydu, by sprawnie nurkować, eksplorować wraki i… najważniejsze… cieszyć się tym!

Dziś wiem, że:

  • potrzebuję wsparcia,
  • porażka mnie nie przekreśla,
  • trening i błędy to naturalny proces,
  • nie wszystko przychodzi od razu,
  • nie muszę wszystkiego robić perfekcyjnie.

I wiesz co jeszcze? Że warto zaczynać, nawet jak jest trudno. Że warto po prostu robić swoje.

Nie piszę tego, żeby dać komuś wykład o sile charakteru. Chcę tylko powiedzieć: nie poddawaj się, gdy napotkasz opór. To część procesu. Szukaj wsparcia. Proś o nie. Korzystaj z niego. I nie porównuj się do wyidealizowanych wzorców. Porównuj się do siebie sprzed tygodnia. I pamiętaj, że dłuższa droga, mniejszymi krokami, to też droga. Czasem nawet lepsza.

A “wyjeb z buta”? Teraz to dla mnie nie tylko trudna sytuacja pod wodą. To metafora: życia, nauki, rozwoju. Coś cię wywraca, świat staje na głowie, wszystko wypada z rąk. I wtedy masz dwa wyjścia: panika albo nauka. Dziś wybieram to drugie.

Udostępnij
O autorze: Marcin Szpak
Nade wszystko trener, pasjonat nowych technologii. Niezrównana ciekawość świata i mocny dystans do siebie samego powodują, że Marcin konsekwentnie realizuje własne plany i chętnie dzieli się wszystkim, co mu w tym pomaga, ale też tym, co staje mu na drodze. Pisze o swoich sukcesach i o potknięciach. Żywy przykład na prawdziwość równania: Marzenia (Cel) + Praca (Ciężka) = Osiągnięcia.

Napisz komentarz