SETki inspiracji
Blog Grupy SET
Slider

120. Prawie, jak Pałlo Koeljo.

Konsekwentnie trzymając się wakacyjnych klimatów opowiem Ci dziś o moich rowerowych sukcesach i porażeczkach i oczywiście porównam je z życiem. Wiesz, że z jazdą na rowerze jest, jak z życiem. Taka moja aspiracja do bycia polskim Pałlem Koeljo.

Mówi się w świecie rozwojowym, że trzeba mieć aspiracje oraz ambicje. No to ja je mam i postanowiłem, że oprócz zostania wspomnianym Koeljo będę też Peterem Saganem (to taki rowerowy Lionel Messi, a Messi to taki piłkarski Elon Musk. No, że geniusze). Tłumaczę dla osób, które nie interesują się każdym sportem.

Żadnym, wiem, że żadnym a nie każdym.

Trzy lata temu miałem wypadek na rowerze i ułamał mi się kręgosłup. Po zbyt długiej rekonwalescencji postanowiłem kupić agresywny i szybki rower, żeby nadrobić stracony czas i zwiększyć średnią prędkość moich ambitnych, morderczych trzydziestokilometrowych tras. Zamierzałem wskoczyć z 23 km/h do 30 km/h.

 

 

Chwyt marketingowy

Rower mnie jednak rozczarował. Zainwestowałem w karbonową ramę, przyzwoitą grupę napędową, sportową geometrię, 23-milimetrowej grubości opony, które kazali pompować do nawet 8 atmosfer i okazało się, że to wszystko są tylko chwyty marketingowe i wielka ściema, ponieważ ten rower NIE JECHAŁ szybciej. Do tego był tak sztywny, że na gorszej jakości asfalcie czułem, jak odkręcają mi się śrubki trzymające druty spajające mój nieszczęsny kręgosłup. Bolały mnie również łokcie, nadgarstki, kolana, szyja oraz.. cóż, dupa.

No ale.

Z rowerem mnie okłamali, więc go sprzedałem i kupiłem nieco łagodniejszą wersję, nadal z kierownicą typu „baranek”, ale tym razem umożliwiającą jazdę nawet po utwardzonych leśnych ścieżkach. Żeby być bardziej „pro” dokupiłem zatrzaskowe pedały i specjalne do nich buty, lepszy kask, nową odzież i zacząłem od nowa. Postępy moje nadal nie były zadowalające, więc zacząłem dokładniej analizować, co nie działa i wreszcie mnie olśniło. Mój nowy rower był malowany na czarno z czerwonymi liniami a ja nie lubię czerwonego. Nie chciałem dokonywać zbyt trwałych zmian, bo może będę go kiedyś sprzedawał, więc przy pomocy permanentnego markera i taśmy malarskiej pozbyłem się czerwonego koloru i odtąd rower jest cały czarny z szarymi napisami. Teraz byłem gotowy na moje wyzwanie – 100 km na raz. Dopuściłem postój na uzupełnienie wody w bidonach.

Wyruszyłem w sobotę z rana i rzeczywiście przejechałem 101 km z dwiema przerwami – jedna na sprawdzenie trasy na mapie, druga na uzupełnienie bidonów, obie krótkie. Na ostatnich dwudziestu kilometrach, kiedy wiatr wiał mi w twarz głośno krzyczałem wulgaryzmy na „k”. Tak w pole, bo nikogo na trasie nie było. Średnią miałem poniżej 23 km/h. Umordowałem się, od 70 kilometra nie odczuwałem absolutnie żadnej przyjemności a wyłącznie potrzebę dojechania do domu i wyrolowania mięśni dwugłowych ud, w których zaczęły łapać mnie skurcze.

Dodam tylko, że miałem nadzieję, że w ukończeniu mojego wyczynu pomoże mi myśl, że dwóch moich znajomych ukończyło Iron Mana, gdzie po prawie 4 km pływania wsiedli na rower i przejechali 180 km ze średnią oscylującą w okolicach 30 km/h. A potem zsiedli i pobiegli dystans maratonu. Nie pomagała.

No ale.

Oni mieli profesjonalne stroje, specjalnie przygotowane rowery i na pewno świetne buty do biegania, tak to by każdy potrafił.

 

 

Wnioski naukowe

Dobrze, to teraz wnioski, czyli porównanie z życiem.

1. Utrzymanie średniej 23 km/h na długim, jak dla mnie dystansie okupione było wcześniejszym prawie dwumiesięcznym treningiem interwałowym. 10 minut lekkiej jazdy, potem 3-4 minuty ciśnięcia na maksa – do osiągnięcia mroczków przed oczami, uczucia palenia w udach i chęci wymiotowania. Potem uspokojenie i znowu ciśnięcie. Nie lubię tego, ale tylko dzięki tym treningom w ogóle mogłem podejść do 100 km. Przydały się one zwłaszcza na ostatnich 20 km, kiedy ciało słabło, to głowa jednak wiedziała, że damy radę. Wniosek – rozwój odbywa się poza strefą komfortu. Ja wiem, że to truizm albo stwierdzenie tak wytarte, jak cytaty z Paulo Coelho, ale przy wysiłku fizycznym czuję to jakoś bardziej. I w tym przypadku objawami iścia do przodu są mroczki i chęć przepraszam, porzygu, a w przypadku rozwoju intelektualnego – dla mnie najczęściej mniejszy lub większy wstyd. Trudno. Nie muszę tego robić, ale jeśli chcę – cóż, konsekwencje są, jakie są.

2. Po przejechaniu 100 km moje wcześniejsze dystanse, czyli między 20 a 50 km są teraz dużo większą przyjemnością. Wiem, że mam zapas, wiem, że podjadę pod każde wzniesienie (choć na moim terenie to raczej płasko) i dam radę jechać pod wiatr. Trening, który czasem wydawał się ponad siły pozwolił mi robić to, co dotychczas robiłem niemalże bezwysiłkowo. Wniosek – wysiłek włożony w rozwój pozwala albo bardziej komfortowo robić to, co dotychczas wymagało wysiłku, albo pozwala osiągać jeszcze więcej.

3. Więcej sprzętu niż talentu. Wstyd się przyznać, ale ja naprawdę na początku wierzyłem, że jak kupię rower szosowy, to będę jeździł szybciej;) Że tak, jak z samochodem będzie. Nie było. Wniosek – nikt za mnie i za Ciebie tego nie zrobi. Żaden kolejny kurs doszkalający, żadna książka, żadne szkolenie nie sprawi, że w magiczny sposób rozwiniesz kompetencje, że zwiększysz swoją sprawczość. Działanie – oto, co ma prawdziwą moc. Jeśli masz gotowość do działania i wystawiania się na momenty bezsilności i może czasem wstydu, szkolenia czy kursy będą jak sprzęt – pomogą Ci, choć sprawy za Ciebie nie załatwią. Tak, jak zawodowemu kolarzowi pomoże zawodowy sprzęt, a ignorantowi nie.

4. Iron Man. Nie dla mnie. Te 100 km zrobiłem na zaliczenie. Nie odgrażam się, że nigdy tego nie powtórzę, ale nie planuję. Wniosek – nie dla mnie podążanie za innymi, nie dla mnie gonienie wyników innych ludzi. Nie kręci mnie to. Mam swoje cele i one sprawiają mi satysfakcję. Uważam, że nie warto gonić ślepo za wzorcami choćby najbardziej szlachetnymi, tylko znaleźć swoje miejsce i czerpać z niego satysfakcję.

5. Nowe ciuchy. Właśnie teraz, kiedy piszę ten tekst zadzwoniła moja żona z informacją, że jakaś paczka do mnie przyszła. No i ja już wiem, że nowy strój na rower przyszedł:). Z takimi fajnymi gaciami na szelkach i żelową pieluchą poddupną. Kupiłem sobie w nagrodę za te 100 km, bo taką sobie robię autogrywalizację. I to jest takie przyjemne, że cieszę się z tego stroju tak bardzo, że nie mogę się doczekać, aż go założę i okaże się, że jest pewnie przyciasny. I, że będę musiał się pocienkować, żeby te gacie na siebie wcisnąć. I aż zrezygnowałem z weekendowej michy orzeszków i wieczornej sobotniej whisky, od których podobno się tyje. Wniosek – jeśli znajdziesz powód, który pokochasz, motywacja pojawia się sama a wyrzeczenia przestają być wyrzeczeniami.

 

Takie oto mądrości zaczerpnąłem z jednej sobotniej rowerowej wycieczki.

Wyjdź ze strefy komfortu, wyjdź, wyjdź.

Albo nie wychodź, jak tam chcesz;)

Bo życie jest, jak jazda na rowerze – czasem jest ciężko, a czasem lekko.

Twój osobisty Pałlo.

Udostępnij
O autorze: Adam Walerjańczyk
Interesuje się wieloma rzeczami z różnych dziedzin, ale bardzo, bardzo ogólnie. Wesoły i niekonsekwentny. Aktualnie zainteresowany marketingiem, postprodukcją filmową i mediami społecznościowymi. Kieruje się intuicją bardziej niż dowodami. Potrzebuje wokół siebie ludzi o dokładnie przeciwstawnych stylach działania i na szczęście takich ma.

Napisz komentarz