SETki inspiracji
Blog Grupy SET
Slider

160. Pokolenie płatków śniegu

Co do zasady nie jestem fanem etykietowania ludzi ze względu na nie do końca rzetelnie przebadane „typy osobowości”, „role grupowe” czy pokolenia X, Y i Z. W te rzetelnie przebadane wierzę, ale też nadmiernie się do nich nie przywiązuję.

Ale tytułowe sformułowanie podoba mi się bardzo i niestety z bólem zaczynam zauważać jego zasadność.

Piszę ten tekst w biurach firmy, dla której realizujemy projekt, w oczekiwaniu na menadżera, z którym mam przeprowadzić rozmowę. To drugi dzień takich rozmów; pierwszy był dwa dni temu. No i te dwa dni temu w recepcji przywitała mnie dość zasadnicza, choć bardzo uprzejma około pięćdziesięcioletnia Pani (choć może ją krzywdzę tym wiekiem, oboje byliśmy w maseczkach. Ale wiek akurat ma tutaj znaczenie), która zaprowadziła mnie do sali, zaproponowała i przygotowała kawę, przyniosła wodę, poinstruowała, że dopóki siedzę sam mogę siedzieć z odkrytą twarzą, ale jak już będzie więcej osób, to prosi o włożenie maseczki. W okolicy południa w którejś z przerw, wyszedłem z biura na pobliski Orlen w celu zjeść kanapkę i kiedy wracałem, ta sama Pani zahaczyła mnie w recepcji z propozycją zamówienia mi lunchu z zaprzyjaźnionej firmy cateringowej. Grzecznie podziękowałem tłumacząc, że właśnie zjadłem. Po kolejnej godzinie Pani podeszła do mojej sali, zaproponowała kolejną kawę (skorzystałem, bo mają tutaj naprawdę dobrą). Na koniec powiedziała, żebym, jak będę wychodził wszystko zostawił tak, jak stoi, ona posprząta.

Dziś rano wchodząc do tego samego biura zastałem w recepcji milczącego dwudziestokilkulatka. Podszedłem do blatu, powiedziałem dzień dobry – on patrzy na mnie znad maseczki. W tym patrzeniu nie było pytania (choćby uniesienia brwi, jakiegoś sygnału, że chciałby mi pomóc), to było patrzenie na rozkład jazdy autobusów. No i stoję, on siedzi, milczymy, jak to faceci. Postanowiłem przejąć inicjatywę, więc mówię po co przyszedłem. On podsuwa mi minimalistycznym gestem (tak o 3-4 milimetry) listę gości, na którą powinienem się wpisać. Nadal nic nie mówi. Podpisuję listę, czekam.

„A z kim ma pan to spotkanie?” – z młodej piersi się wyrwało.

No to ja w telefon i sprawdzam nazwiska wszystkich menadżerów, z którymi mam się spotkać. Mówię też, w jakiej sali i informuję, że trafię. Pan ignoruje moje wyznanie, wstaje bez słowa, wychodzi z recepcji, otwiera jakieś drzwi i pyta kogoś za tymi drzwiami, gdzie jest sala, o której właśnie powiedziałem, że wiem, gdzie ona jest, bo byłem w niej dwa dni temu. Wraca do mnie, mija mnie i bez słowa zaczyna włazić po schodach. Jako że błyskawicznie rozpoznaję ludzkie zamiary, bo od lat szkolę się w tej niełatwej sztuce czytania sygnałów niewerbalnych, energicznie ruszam za moim przewodnikiem. Wchodzimy na górę, on zatrzymuje się w korytarzu i mówi: „tutaj”. Na szczęście w sali stoi butelka wody, więc nie muszę go o nią prosić. Po kilku minutach pojawia się menadżer, z którym mam spotkanie i zaprasza mnie do kuchni, gdzie przygotowując mi kawę pokazuje, gdzie jest ekspres, gdzie filiżanki i informuje, że w każdej chwili mogę sobie podejść i zrobić kawy.

No i ja już wiem, że nasze relacje będą niełatwe. Mam na myśli relacje na styku pokolenia dzisiejszych menadżerów, ludzi w wieku 35+ i pokolenia urodzonego po 2000 roku. Ze smutkiem stwierdzam, że zaczynam zachowywać się jak pokolenie naszych rodziców, narzekających na tą dzisiejszą młodzież. Na nas przecież też narzekali.

Tylko, że my nie mieliśmy Internetu, a to zmienia wszystko.

W naszych pokojach na ścianach wisiały plakaty WHAM! albo Michaela Jacksona. Albo Iron Maiden. Madonna wisiała. Nie ta zilustrowana na ikonie, tylko ta ze świecącym biustonoszem i wyzywającym makijażem. Zresztą, często pewnie wisiały obie. Nasz dostęp do wzorców, czy idoli ograniczony był do tego, co proponowały nam gazety na środkowych stronach, a z zagrożeń liczył się najbardziej tępy i zadziorny chłopak z przemocowej rodziny, którego wszyscy znali i wiedzieli, że lepiej z nim nie zadzierać. Świat był prostszy, bardziej przewidywalny, życie dzieciaków z blokowisk toczyło się w okolicy trzepaków, wszyscy ubieraliśmy się tak samo kiepsko, na desery jadaliśmy chleb z cukrem i nikt specjalnie się nami nie przejmował. No chyba że wracaliśmy do domu z rozwalonym kolanem, wtedy nasze mamy zalewały je wodą utlenioną oraz jodyną, krzyczały na nas, że trzeba było tak nie szaleć (dobra rada wsteczna), a potem kazały nam wracać na podwórko.

Pokolenie płatków śniegu nie pamięta czasów sprzed Internetu. Żyje w wirtualnym świecie tak samo intensywnie, albo nawet intensywniej, niż w realnym. Czerpie wzorce z popularnych youtuberów czy innych „erów”, których podaż w sieci jest niemalże nieograniczona i to z nimi się porównuje, i to do nich próbuje doskoczyć. Dodatkowo są coraz bardziej introwertyczni, nawyk uprzejmości jest u nich niedorozwinięty, a każda rozmowa z kimś starszym od siebie jest albo nudna, albo przerażająca. Lubią drogi na skróty i działanie po linii najmniejszego oporu, co jest w sumie bardzo ekonomiczną strategią, która jednak nie zawsze się sprawdza, ponieważ w niektóre rzeczy trzeba włożyć wysiłek. A to przecież się nie opłaca.

Mają też dostęp do nieporównywalnie większej ilości informacji oraz są dużo bardziej narażeni na niebezpieczeństwa płynące z ich smartfonów. Krytyczne komentarze, mało polubień postów na Instagramie, niskie zasięgi w mediach społecznościowych. Dla nich to to samo, co dla nas obśmianie kogoś przy tym trzepaku. Tylko, że nas obśmiewano w twarz, a ich komentują anonimowe konta, których jest bardzo dużo. I czasem to musi być cholernie bolesne. Poza tym płatki śniegu są doinwestowane, dobrze ubrane i trochę przegrzane, rozpieszczone naszą nadopiekuńczością i organizowaniem im życia.

Oczywiście, że nie wszystkie.

Ale takich ludzi jest procentowo zdecydowanie więcej niż kiedyś.

Jestem strasznie ciekawy, jaki świat sobie zbudują i jak bardzo ten świat będzie nieprzystający do naszych zramolałych standardów. Jak poradzą sobie sami, bez naszej nadopiekuńczości i prania im gaci do czterdziestki. Ich czterdziestki oczywiście.

Jak złapią balans między ochroną planety manifestowaną dietą wege a używaniem coraz większej ilości energii do zasilenia ich urządzeń i serwerów je obsługujących, bez których nie potrafią żyć.

I wreszcie – jak będzie wyglądała transformacja ekonomiczna – kiedy pokolenie dzisiejszych czterdziestolatków zniknie z rynku pracy zastąpione przez niestałe, wrażliwe, przebodźcowane i szybkonudzące się istoty.

Ech, kiedyś to było…

 

Udostępnij
O autorze: Adam Walerjańczyk
Interesuje się wieloma rzeczami z różnych dziedzin, ale bardzo, bardzo ogólnie. Wesoły i niekonsekwentny. Aktualnie zainteresowany marketingiem, postprodukcją filmową i mediami społecznościowymi. Kieruje się intuicją bardziej niż dowodami. Potrzebuje wokół siebie ludzi o dokładnie przeciwstawnych stylach działania i na szczęście takich ma.
Jeden komentarz
  1. Malgozata 22 października 2021 at 22:44

    Ja pamietam jak zawsze obijalam kolana w dziecinstwie. ;D Pamietam te wspaniale czasy gdy sie wracalo z podworka do domu po 22. Zwlaszcza gdy sie wychowywalo na wsi. ;) Jaka byla frajda patrzac czy kura juz zniosla jajko, jak sie chowalo do budy psa pelnej pajeczyn w srodku, jak sie jadlo co sie dostawalo a nawet bywalo tak ze mama mowila – “Jak nie zjesz “tego czy innego” to nie wyjdziesz na dwor!” . A to dopiero byl szlaban! Gdy kolezanki czekaja, a ty nie mozesz wyjsc. ;D
    Jak zima przez cale ferie chodzilo sie “na sanki”, jak bylo fajnie zjezdzac z gorki na kartonie. ;D
    Ja mam 30 lat, wychowywalam sie bez internetu. Komputer dostalysmy dopiero juz jako nastolatki. I to na szczescie bez internetu, bez dostepu do obrzydliwych rzeczy sie tam czajacych.
    Pamietam nawet czasy starych “playbojow” ktore kiedys przypadkiem znajdowalismy w krzakach po roznych pijakach. ;D Zawsze mnie wtedy zastanawialo co tam ludzie widza w tych babach. ;D

Napisz komentarz