SETki inspiracji
Blog Grupy SET
Slider

151. O równowadze

W ostatnim odcinku podcastu mówiłem o jednym z moich ulubionych narzędzi rozwojowych, jakim jest metafora podróży bohatera oparta na książce „Bohater o tysiącu twarzy” autorstwa Josepha Campbella. Tego odcinka możesz posłuchać tutaj.

Jednym z ważnych elementów tej podróży jest stawienie czoła demonowi (czyli jakiejś naszej słabości, niechcianej tendencji w zachowaniu, np. dużej nieśmiałości albo wręcz przeciwnie – porywczości i działaniu zanim pomyślimy, itp.), ale nie tyle walka z nim, co raczej zrozumienie po co nam w życiu jest ten nasz demon, czego dzięki niemu możemy się nauczyć, jak dzięki stawieniu mu czoła możemy się rozwinąć i stać się silniejszymi ludźmi.

I to, co się pojawia w tym podejściu to raczej zadbanie o zachowanie równowagi między dobrem a złem (podejście wschodnie) niż walce dobra ze złem (podejście zachodnie). Wrócę do tego.

 

W ubiegłym tygodniu strzeliło mi w biodrze.

Prowadziłem zajęcia w weekend, w niedzielę skończyłem, wróciłem z pracy do domu, czyli wlazłem po schodach z piwnicznego biura do części mieszkalnej mojej rezydencji i już chciałem wypić kawkę, zjeść ciacho a potem wziąć kije i iść na spacer aż tu nagle wstaję z fotela po kawce i nie mogę ustać na nogach.

No ale musiałem się jakoś przemieszczać i robić czynności życiowe, więc chodziłem, stałem i siedziałem w taki sposób, żeby bolało jak najmniej.

I proszę się nie śmiać, że jestem już przeterminowany, wiem, że jestem. Gdybym żył choćby 200, 300 lat temu to pewnie już bym nie żył, patrząc na średnią długość życia w tamtych czasach. Mało tego, kiedy po kilku dniach dostałem się do Pana Lekarza Biodrologa, to on po prześwietleniu stwierdził, że muszę odbudować chrząstkę stawową, bo mi się odrobinę zużyła. Wtedy z przerażeniem zobaczyłem siebie niemogącego wsiąść na rower, bo Pan Lekarz Biodrolog zabrania, bo mi się wycierają chrząstki stawowe, siebie jedzącego dużo żeberek, bo mają kolagen, który przeniesie się do moich stawów, ale na szczęście Pan Lekarz powiedział, że istnieją na to leki. Które to leki mi zapisał oraz stwierdził, że taką dostałem pulę genów, że moich chrząstek stawowych powinno wystarczyć na jakieś 50 lat życia. I, że jazda na rowerze to najlepsze, co mogę zrobić dla utrzymania dobrostanu chrząstek stawów biodrowych i ogólnego sercowo – mięśniowego, więc zalecił jeździć. A, i jeszcze powiedział, że nie mam zrotowanej miednicy, co powiedział mi jeden fizjoterapeuta. Tyle o moim stanie zdrowia, bo nie jestem pewien, czy kogokolwiek on interesuje.

Ale wrócę do tych kilku dni przed wizytą u Pana Lekarza i cudownym lekiem, który mi zapisał, a po zażyciu którego ból minął w ciągu dwóch godzin i nie wrócił.

Zatem przed zażyciem substancji o smaku przesłodzonego budyniu waniliowego ból w biodrze powodował, że musiałem inaczej układać ciało zwłaszcza podczas chodzenia. Po dwóch dniach pojawił się więc ból w drugim biodrze, w kolanach, kostce oraz a jakże, kręgosłupie lędźwiowym.

Jedna zmiana wytrąciła niemal cały organizm z równowagi.

Organizm, aby utrzymać mnie w pionie musiał kompensować nienaturalną postawę innym ułożeniem i innym obciążeniem pozostałych siebie części. Jego. Części organizmu. One (te części) nienawykłe do takich obciążeń zaczęły się przeciążać i boleć; na szczęście w miarę równomiernie i nie tak mocno, jak biodro.

 

I już lecimy do puenty.

Nasze ciało jest przykładem doskonale zrównoważonego systemu przynajmniej, dopóki jest zdrowe. Działa tak, że nawet tego nie zauważamy. Ale nawet najmniejsza zmiana, choćby zadarty paznokieć albo skaleczenie, zaczynają koncentrować naszą uwagę często nadmiernie i niepotrzebnie. Nie wpływają na naszą sprawność ogólną, ale dokuczają. Przy poważniejszych urazach, jak choćby to moje biodro nie tylko koncentrują uwagę, ale jeszcze wymagają zmian w funkcjonowaniu całego systemu. Jeśli nie zajmiemy się tym w porę, możemy doprowadzić do nieodwracalnych zmian (ja przez dwa kolejne dni po zażyciu tego budyniu kulałem wchodząc po schodach, mimo że nic mnie nie bolało – mózg już zdążył wykształcić odruch chroniący przed bólem).

To teraz, jak będzie wyglądał nasz system psychiczny w sytuacji, w której wypadniemy z równowagi albo na skutek jakiegoś nieprzyjemnego bodźca albo na skutek własnych zaniedbań.

Odpowiedź chyba już znasz, ale uporządkujmy.

Pewne jest, że błyskawicznie wyostrzymy uwagę na bodziec. Jeśli nam zagraża możemy zdecydować, że chcemy działać – przemyśleć coś, przegadać z kimś albo udać się po pomoc do specjalisty i wtedy wrócić do równowagi. Jeśli nam nie zagraża (zadarty paznokieć), najlepsze co możemy zrobić to po prostu przetrwać trudniejszy czas, ale nie koncentrować się nadmiernie na tym, co nas zabolało (np.: czyjaś opinia na nasz temat), tylko po prostu ją przeboleć i uznać, że jak przejdzie to nie będzie miała żadnego wpływu na nas i nasze ustawienia fabryczne oraz na nasze działania. Ten chwilowy dyskomfort płynący z bodźca niesie za sobą informację, której lepiej nie ignorować, w końcu coś się stało, ale zaraz za tą informacją niechże idzie ocena, czy to tylko chwilowe i przejdzie, czy trzeba interweniować, bo jak nie to nas połamie na resztę życia.

Ale możemy też zdecydować, że nic z tym nie robimy, że może samo przejdzie, mimo że już wiemy, że to nie jakiś tam paznokieć, tylko coś poważniejszego. W takiej sytuacji nasz system będzie musiał się dostosować i pewnie po początkowym bólu (takim bólu dusznym, w sensie, że w duszy) mu się to uda, ale my będziemy już innymi ludźmi. Pytanie, czy takimi, jakimi chcemy być? Czy zgoda na kolejny kompromis albo wręcz na wykorzystanie nas w jakimś aspekcie życia rzeczywiście jest dla nas w porządku?  Może być tak, że już do końca życia będziemy w jakimś jego aspekcie kuleć, jak ja po tych schodach.

Z tą równowagą bywa też tak, że nie ma wyraźnego bodźca tylko są lata zaniedbań. W przypadku ciała – brak ruchu, nadużywanie majonezu przez trzydzieści lat i inne grzeszki spowodują otyłość, cukrzycę, nadciśnienie itp. Oczywiście nie zauważymy tego z dnia na dzień i to jest największe zagrożenie, większe niż w przypadku zmian podyktowanych bodźcem, bo bodziec zawsze skoncentruje naszą uwagę.

Zatem jeśli nie dbamy na co dzień o równowagę psychiczną – o wypoczynek, o dobry sen, o dobre jedzenie, adekwatne obciążenie pracą a nie przesilanie się, o dobre relacje z innymi i samymi sobą (a o tą relację często jest zadbać najtrudniej), prędzej czy później obudzimy się z mentalną otyłością i nadciśnieniem. Zresztą pewnie nie tylko mentalną. Poradników jak dbać o równowagę znajdziemy w Internecie około miliarda, więc nie będę się o tym tutaj rozpisywał. Tym bardziej, że jak dowodzi moje doświadczenie coachingowe, wiele osób doskonale wie co powinny robić, ale z jakichś przyczyn tego nie robią. A nie robią zwykle dlatego, że jeszcze niewystarczająco boli.

 

Czy ja straszę?

Nie, jak informuję.

I tak, ten artykuł nie był o moim zdrowiu.

Udostępnij
O autorze: Adam Walerjańczyk
Interesuje się wieloma rzeczami z różnych dziedzin, ale bardzo, bardzo ogólnie. Wesoły i niekonsekwentny. Aktualnie zainteresowany marketingiem, postprodukcją filmową i mediami społecznościowymi. Kieruje się intuicją bardziej niż dowodami. Potrzebuje wokół siebie ludzi o dokładnie przeciwstawnych stylach działania i na szczęście takich ma.

Napisz komentarz