SETki inspiracji
Blog Grupy SET
Slider

108. Granice odpowiedzialności trenera.

Misja trenera

Z biegiem lat, bo w latach mierzę moje doświadczenia w pracy z ludźmi, zgorzkniałem. Przynajmniej tak mogą mnie odbierać początkujący trenerzy, czy coachowie, kiedy mówię im, że trenerstwo biznesowe czy coaching są raczej rzemiosłem, niż pasją.

Mam wtedy wrażenie, że mówię coś, co rujnuje marzenia młodych adeptów sztuki uczenia innych albo towarzyszenia im w rozwoju.

A ja przecież doskonale pamiętam swoje własne początki, kiedy będąc młodym trenerem chciałem zmieniać świat i sprawiać, by życie przynajmniej zawodowe uczestników moich szkoleń było pełniejsze, bardziej świadome i zwyczajnie prostsze. Żeby testowali nowe narzędzia, które ułatwią im porozumienie z innymi, żeby zaczęli od siebie, od zmiany swoich nawyków i porzucenia oczekiwań względem innych ludzi, bo przez to sami najbardziej się męczą.

I misję miałem i wizję.

I nawet w pierwszych materiałach tworzonych na potrzeby Szkoły Trenerów Biznesu pisałem, że chcemy rozpalić w uczestnikach pasję do uczenia innych i, że ta pasja, jak już się rozpali to uzależnia i trudno ją porzucić.

I wiesz co?

W dużej mierze nadal tak twierdzę…

 

Pasja spala

 

Z biegiem lat dowiedziałem się jednak o pasji czegoś nowego – nadmierna pasja spala.

Zbyt wiele razy doznawałem zawodu powodowanego tym, że uczestnicy z poprzedniego szkolenia zapamiętali na przykład głównie to, że wtedy też zamawiali to risotto z prawdziwkami i że było dobre. No dobrze, po kilku próbach przypomnienia sobie zakresu prezentowanego i ćwiczonego podczas szkolenia materiału jednak sobie przypominali i ruszaliśmy z wolna do przodu.

Ale ja oczekiwałem więcej. Że przyjdą i powiedzą: „testowaliśmy, świetnie się sprawdza, ja nawet z tym pracownikiem, którego chciałem zwolnic się dogadałem i od miesiąca współpracujemy wzorcowo”, itepe, itede. Znając siłę nieinwazyjnego języka, technik komunikacyjnych ułatwiających porozumienie i przełamujących niechęć chciałem zainfekować nimi innych i sprawić, żeby się tym zachwycili.

Żeby zachwycili się mną.

Przecież kto ich tego nauczył.

Albo po prostu chciałem, żeby moja praca miała sens przynajmniej tak duży, jak praca kucharza przygotowującego risotto z prawdziwkami, którego nigdy nie widziałem. Kucharza znaczy, bo risotto widziałem.

Pasję rozumiałem wtedy jako coś niewyczerpanego, zaraźliwego i jednoznacznie pozytywnego.

Zmieńmy na moment otoczenie. Przenieśmy się na chwilę do zaparowanej, pełnej rozżarzonych palników i piekielnie ostrych noży kuchni, w której nasz bohaterski mistrz tworzy risotto. Przepięknie opowiedziała o tym w swoim podkaście „Tu Okuniewska” sama autorka, w odcinku pod tytułem: „Deska serów”. Posłuchaj koniecznie. To opowieść o prawdziwej kuchni i jej szefie, który po latach nauki w koszmarnie drogich szkołach kucharskich na całym świecie ląduje w świetnej restauracji w Reykiaviku aby na koniec ciężkiego dnia wsiadać w swój stary samochód, jechać do sieci fast-foodów, zamawiać jedzenie do auta i samotnie jedząc, płakać. Oto opowieść o zdradliwej sile pasji.

 

Dystans do pracy

 

Mam za sobą latanie w chmurach z wyidealizowanym obrazkiem uczestnika mojego szkolenia. To ktoś, kto ma pierdyliard spraw do ogarnięcia i dla kogo wdrożenie standardu udzielania informacji zwrotnej pracownikowi nie jest priorytetem a już na pewno nie większym niż jedzenie choćby risotto.

Mam też za sobą całe miesiące zwątpienia w sens mojej pracy, skoro przegrywam z rzeczonym risottem. I nie wiem nawet, czy risotto się deklinuje. W tym samym podkaście autorka mówi, że to w sumie wspaniałe, że robi to, co robi (w sensie, że pracuje w kuchni z tym szefem, co to jedzie wieczorem samotnie jeść fast-foody). Bo nawet jeśli coś zawali, to najwyżej zmarnuje trochę jedzenia. Nie jest chirurgiem, któremu omsknie się ręka i zamiast nerki wyjmie człowiekowi oko.

Od mojej pracy, od naszej pracy też nie zależy nic ważnego w życiu innych ludzi. Poza tymi wyjątkami, którzy rzeczywiście coś zmieniają, ale nawet wtedy nie przeceniałbym naszej roli w tych zmianach.

Bo naszą rolą i odpowiedzialnością nie jest zmiana życia innych ludzi.

Jest nią stworzenie im warunków do symulacji zmiany zachowań i zachęcanie, aby to zrobili. Jeśli w taki sposób zaczniemy postrzegać rolę trenera lub coacha, jako pasję, to doprowadzi nas to do wniosku, że najważniejszą rzeczą do zrobienia jest szlifowanie warsztatu. Czyli bycie coraz lepszym rzemieślnikiem. Codziennie od nowa. Każde szkolenie od nowa. Każda godzina coachingu od nowa. Drobne zmiany, doskonalenie umiejętności i bycie świadkiem a nie kaznodzieją.

To oznacza przynajmniej dwie rzeczy:

  1. Nie jesteśmy odpowiedzialni za wdrożenie umiejętności przez uczestników w miejscu pracy nawet, jeśli wymaga tego od nas biznes. Na to ma wpływ bardzo wiele silniejszych czynników niż chwilowa motywacja, którą uda nam się w nich wzbudzić na świetnie poprowadzonym szkoleniu.
  2. Jesteśmy odpowiedzialni za świetne poprowadzenie szkolenia, bo tylko w takim przypadku jest szansa, że uda nam się wzbudzić w uczestnikach i uczestniczkach jakakolwiek motywację oraz za zaprojektowanie najlepszych możliwych narzędzi wdrożeniowych. To nasza odpowiedzialność.

 

Nie, nie zgorzkniałem.

Chyba najtrafniej określiłbym siebie dzisiaj jako kibicującego moim klientom realistę.

Jeśli więc spotkasz mnie kiedyś na sali szkoleniowej wiedz, że tak postrzegam swoją pasję. Niczym Cię nie zainfekuję; to Twoja robota, sam musisz znaleźć swoje „dlaczego?”. Ja postaram się najlepiej jak potrafię, żeby Ci w tym pomóc. Nie zmusić, nie „sprzedać idei” ani nawet niespecjalnie Cię motywować. Pokażę co i jak zrobić i wypracuję z Tobą pomysł, jak to wykorzystać, podyskutuję z Tobą o możliwych korzyściach i ewentualnych zagrożeniach. Tylko wtedy będę pomocny.

I bardzo bym chciał, żeby tak zostało, bo mi z tym dobrze.

Udostępnij
O autorze: Adam Walerjańczyk
Interesuje się wieloma rzeczami z różnych dziedzin, ale bardzo, bardzo ogólnie. Wesoły i niekonsekwentny. Aktualnie zainteresowany marketingiem, postprodukcją filmową i mediami społecznościowymi. Kieruje się intuicją bardziej niż dowodami. Potrzebuje wokół siebie ludzi o dokładnie przeciwstawnych stylach działania i na szczęście takich ma.
8 komentarzy
  1. Paweł 6 lutego 2019 at 19:34

    Tiaaaaaaa…. Myślę że każdy z nas chciałby zmieniać świat. Ale…. Właśnie to robimy. Robiąc swoją trenerska robotę jak najlepiej potrafimy. Nie zgodzę się z przekornym twierdzeniem że jesteś rzemieślnikiem. Uważam że każdy trener, który na sali potrafi pogodzić potrzebny uczestników z celem szkolenia ma pasję a nie jest tylko wyrobnikiem. Bo tylko w takim przypadku jest w stanie zarazić nawet krótkotrwale uczestników. Jest wtedy jak drogowskaz. Ważne że otwiera możliwości. Jak nie otwiera i nie potrafi pogodzić to rzeczywiście jest rzemieślnikiem albo… nauczycielem – bez obrazy – ma za zadanie przekazać wiedzę…. No rzeczywiście rzemieślnik… Ale… Wracając do drogowskazu – jak rozpali to jest już sukces. I to jest ta odpowiedzialność. To rozpalenie i to pogodzenie celu z potrzebami uczestnika, to otworzenie przegródek umysłu na nowe możliwości w zasięgu uczestnika (a nawet zrozumienie że ktoś nie chce tego nowego uskuteczniać, pomimo że może to zrobić) jest kwintesencją pasji. Więc nie p…..l że nie masz pasji bo to tak podstępnie i prowokacyjnie nieadekwatne do rzeczywistości ;p
    PS
    Jak są literówki i Tezaurus w smartfonów coś poprzekręcał – to sorki…

    • Adam Walerjańczyk 6 lutego 2019 at 20:44

      No ale rzemieślnik w rozumieniu np. Mistrza sushi albo pizzaiolo, który kręcenie pizzy opanował do mistrzostwa?
      Mnie skrzyczał..;)

  2. Sylwia 14 lutego 2019 at 12:51

    Dzięki za ten tekst, bardzo go teraz potrzebowałam. To prawda,pasja spala. Ja też chciałam zmieniać świat,inspirować, rozpalać… W pracę wkladalam 200% energii, bo przecież jestem trenerem, nie mogę mieć po prostu gorszego dnia albo zwyczajnie, nie może mi się czasem nie chcieć… A że pracuję wewnątrz firmy, na etacie, to tą energią tryskam już 4 lata od poniedziałku do piątku, 8h dziennie, z przerwą na urlopy. Jak dobrze zaprogramowana maszyna. Zapomniałam, że maszyny trzeba serwisowac, łatwo zapomnieć, bo przecież kocham to co robię, to moja pasja i spełnienie zawodowych marzeń. Na początku były fajerwerki na każdym szkoleniu, kolorowe flipy, kupowane po godzinach i za własne pieniądze gry i akcesoria, kreatywność, power i efekt wow. Ostatnio złapałam się na tym, że brak mi cierpliwości do ludzi, ba, uczestnicy moich szkoleń mnie denerwują, nie mam siły wzbudzać motywacji do pracy tam, gdzie jej zwyczajnie nie ma, zapomniałam o fajerwerkach i staram się po prostu jak najszybciej zrobić swoje, bez niepotrzebnych i czasochłonnych ozdobnikow. W końcu, kogo to tak naprawdę obchodzi? Ankiety poszkoleniowe równie dobre, choć ilość energii włożona z mojej strony dużo mniejsza, bo już jej zwyczajnie nie mam. Rano coraz trudniej wstać, po pracy coraz trudniej dotrzeć do domu, bo sił brak. Klasyczne wypalenie. Nie zadbalam o siebie wystarczająco przez ostatnie lata, bo wydawało mi się, że jak robię to, co kocham to już nie muszę. Bo pasja i energia. Wyladowalam ledwo żywa na zwolnieniu, nie wiem, kiedy wrócę i co wtedy zrobię. Nie wiem nawet, czy jeszcze w ogóle chcę być trenerem, chociaż to uwielbiałam. Czuje się jak wyzęta cytrynka, bez pomysłów, pasji i sił na cokolwiek. Nie idźcie tą drogą… Zdrowy dystans i dobre rzemiosło nie są niczym złym.

    • Adam Walerjańczyk 14 lutego 2019 at 16:56

      Bardzo dziękuję za tak szczery komentarz. Mnie udało się w porę zorientować, że długo tak nie pociągnę i uniknąłem tej niechęci do uczestników. Wciąż ich lubię;) I doceniam Twój przykład; może komuś pomoże.

  3. Sylwia 14 lutego 2019 at 22:34

    Myślę, że akurat niechęć do niektórych uczestników minie najszybciej, bo ja jednak generalnie lubię ludzi :P Gorzej z resztą. Ale masz rację co do realistycznych oczekiwań wobec uczestników – trzeba się po prostu pogodzić z tym, że to, co próbuję im przekazać może być
    absolutnie ostatnim punktem na ich liście priorytetów i że niekoniecznie moją rolą jest to zmieniać. Po prostu tak jest i to też jest OK. Takiego urealnienia mi brakowało, no bo jak to, ja staję na rzęsach, a ktoś tak po prostu ma to gdzieś? :) Otóż może mieć i to wcale nie czyni mnie kiepskim trenerem.

  4. Marcin 16 października 2019 at 11:43

    Wróciłem do tekstu po kilku miesiącach.
    I dziękuję, bo mam poczucie, że wdzięczność to istotny aspekt codzienności. Dziękuję m.in. za: “I nie wiem nawet, czy risotto się deklinuje.”
    Czasem “nobody cares”. Albo: “almost nobody”. I to ma znaczenie.

    • Adam Walerjańczyk 16 października 2019 at 18:24

      Bardzo się cieszę, że wracasz do starych tekstów:)

Napisz komentarz