SETki inspiracji
Blog Grupy SET
Slider

149. DEUS EX MACHINA

Tak, wiem, że wiecie, ale dla porządku wyjaśnię pojęcie cytując fragment artykułu ze strony spisekpisarzy.pl:

Nazwa techniki pochodzi od praktyki stosowanej w antycznych greckich dramatach, gdy to na końcu sztuki pojawiało się bóstwo i naprawiało wszelkie zło. Zwrot deus ex machina oznacza „boga z maszyny” – aktorów spuszczano bowiem z góry przy użyciu dźwigu. Dla Greków to wszystko miało sens. W końcu wierzyli, że bóstwa mogą w dowolnym momencie wpłynąć na ich życie. Nie doceniali takich zagrań pod względem artystycznym (krytykował to np. Arystoteles), ale jednak jakoś to dla nich działało.

Współcześnie – nie działa.

Koniec cytatu.

Dziś więc na warsztacie nasz bóg z maszyny.

A więc wszystkie nasze czekania na to, aż coś się wreszcie wydarzy i przyniesie kres naszym niepowodzeniom oraz przerwie serię złych zdarzeń. Albo na to, aż wreszcie wpadniemy na jakiś super pomysł, dzięki któremu zrobimy bezwysiłkowy biznes i będziemy robić hajs. Albo na to, że wreszcie nam przejdzie złe samopoczucie, które utrzymuje się od tygodni albo miesięcy. Że w naszym związku coś w końcu drgnie i naprawią się relacje, które zaniedbywaliśmy „przez osiem ostatnich lat”.

Że zrobi się samo.

Nie, nie zrobi się.

Owszem, życie potrafi zaskakiwać. W ostatnim artykule (znajdziesz go TUTAJ) pisałem o tym, że wierzę w coś takiego, jak szczęście. Że czasem, po prostu zrządzeniem przypadku coś nam się udaje tak o, bez naszych zabiegów a czasem nawet bez naszej woli czy wiedzy. Jak pojawił mi się w Londynie człowiek, który był gotowy zapłacić swoją kartą kredytową za mój bilet do metra, kiedy żadna z moich kart nie zadziałała – o tym z kolei pisałem tutaj. Zdarza się. Czasem pojawia się taki człowiek, ale trzeba wtedy wykonać przynajmniej jakieś minimalne działanie, jak choćby poprosić go o pomoc.

Jest taka anegdota, w której podczas powodzi pewien głęboko wierzący w deus ex machina i nieumiejący pływać człowiek wchodzi na coraz wyższe piętra swojego domu, w końcu na dach, aby uratować się przed zalewającą go wodą. Podpływa do niego w międzyczasie kilka łodzi ratowniczych, ale on odmawia wejścia do nich twierdząc, że Bóg go uratuje. W końcu woda go zalewa, tonie i trafia przed oblicze Wszechmogącego, któremu wyrzuca, że go nie uratował mimo tego, że on tak wierzył. Na co Bóg odpowiada, że przecież zsyłał mu kilkakrotnie łodzie ratunkowe, do których nie wsiadał. I, że jak jeszcze bardziej miał mu pomóc.

Tak, to tylko anegdota.

Problem w tym, że nie tylko. Mit deus ex machina, który każe nam wierzyć, że sprawy same się rozwiążą powoduje, że życie się nam przydarza. Że sami pozbawiamy się wpływu na cokolwiek i skazujemy na reaktywną egzystencję.

Nie jestem piewcą takiego kierunku myślenia, że mamy wpływ absolutnie na wszystko, że nasze życie jest wyłącznie w naszych rękach. Nie jest. Ale nie jest też tak, że co ma być to będzie, a nam pozostaje tylko biernie czekać.

Zawsze z zainteresowaniem oglądałem zmagania ekstremalnych kajakarzy pływających w kanionach rzek z bardzo mocnym nurtem, kaskadami i wodospadami. I zawsze wydawało mi się, że to ich całe machanie tym mikrowiosełkiem jest bez sensu przy tak silnym nurcie. Że rzeka i tak ich poniesie, dokąd chce, a jak będą mieli szczęście to kask nie wbije im się w głowę, kiedy uderzą w jakąś skałę. Aż sam na którychś wakacjach zafundowałem sobie rafting (nie tak ekstremalny rzecz jasna) i sam doświadczyłem, ile zmieniają z pozoru nieznaczne ruchy ramion i wioseł nawet przy rwącym nurcie. Jak wiele zmienia ustawienie pontonu pod odpowiednim kątem w stosunku do kierunku rzeki.

I o te mikro-ruchy właśnie chodzi.

Nie mamy wpływu na bieg rzeki i prędkość, z jaką płynie woda, ale mamy wpływ na to, jak ustawimy nasz kajak. I musimy to zrobić przy pomocy sprytu, umiejętności i wysiłku nawet jeśli efekty naszych wysiłków nie są wyraźnie widoczne i nawet, jeśli po każdym machnięciu wiosłem kajak zdaje się wracać do wyjściowej pozycji. Jeśli się tego podejmiemy, mamy szansę dopłynąć do bezpiecznych wód, do jakiegoś umownego końca trudnego etapu. Jeśli nie, woda i tak nas poniesie, ale ryzyko szybkiego acz bolesnego zgonu rośnie w postępie geometrycznym. Może nam się uda, ale po wszystkim najprawdopodobniej zakodujemy sobie w głowie jedno z dwóch przekonań:

  1. Jeśli podejmiemy wysiłek, prawdopodobnie pomyślimy, że było warto, że dokonaliśmy tego dzięki własnym decyzjom i działaniu. Że w trudnym momencie zrobiliśmy wszystko, na co było nas stać i dopłynęliśmy do celu. W ten sposób dołożymy kolejną cegiełkę do budowania poczucia własnej wartości. Oczywiście z pełnym szacunkiem dla rzeki i świadomością, że wiele elementów naszej podróży było od nas niezależnych, ale te, na które mieliśmy wpływ wykorzystaliśmy na maksa. Mamy pewne wnioski i strategie na przeprawę przez kolejne przełomy i zwiększamy prawdopodobieństwo przetrwania. Uczymy się.
  2. Jeśli wysiłku nie podejmiemy, prawdopodobnie pomyślimy, że mieliśmy szczęście, że kolejny raz nam się udało. Cóż – ostatecznie żyjemy, jak w pierwszym scenariuszu; mało tego, nie namachaliśmy się jak idioci, a jesteśmy dokładnie w tym samym miejscu i to też w jednym kawałku. To prawda. Tylko, że przed nami jeszcze kilka przełomów i, z taką postawą, przed każdym z nich będziemy czekać na szczęście i biernie obserwować czy i tym razem nam się uda. Nie uczymy się.
  3. Jest jeszcze oczywiście trzeci scenariusz, w którym jednak giniemy marnie na którymś etapie przeprawy. Jeśli więc prawdą jest, że w tej ostatniej sekundzie całe życie przebiega nam przed oczami (choć to chyba nieprawda) to pytanie brzmi: jaki film zobaczymy? Pełną życia sensację z przerwami na złapanie oddechu i dowcipne dialogi w stylu „Szklanej pułapki” czy może dojmującą analizę zachowań człowieka, który się poddał w stylu „Zostawić Las Vegas”? Tak, wiem, to odjechane porównania, ale wiecie o co mi chodzi.

*P.S. Ten artykuł tak naprawdę nie jest o kajakarstwie.

http://spisekpisarzy.pl/2014/08/deus-ex-machina.html

Udostępnij
O autorze: Adam Walerjańczyk
Interesuje się wieloma rzeczami z różnych dziedzin, ale bardzo, bardzo ogólnie. Wesoły i niekonsekwentny. Aktualnie zainteresowany marketingiem, postprodukcją filmową i mediami społecznościowymi. Kieruje się intuicją bardziej niż dowodami. Potrzebuje wokół siebie ludzi o dokładnie przeciwstawnych stylach działania i na szczęście takich ma.

Napisz komentarz