TOP_tlo_39
SETki inspiracji
Blog Grupy SET

98. Pewność siebie.

Przekopując internety w celu rzetelnego przeprowadzenia badań nad pewnością siebie zauważyłem bez specjalnego zaskoczenia, że ktoś przede mną już o tym pisał oraz nagrywał wideo.

Uwierzysz?

Prawdę mówiąc jest całkiem sporo materiałów na ten temat, w tym wiele wiarygodnych i podpartych badaniami. Wierny zasadzie, że treści, które tworzę powinny być nowe i wartościowe, stwierdziłem, że kolejny artykuł na ten temat nie spełni ani jednego z tych warunków. Strzeliłem więc focha.

A potem postanowiłem opisać własną historię, bo…

No właśnie. I już zaczyna być o pewności siebie. Podczas mojego researchu przeczytałem komentarz pod jednym z artykułów, którego autorka pisała, że nie potrafi zrobić listy swoich osiągnięć czy sukcesów (to jedno z ćwiczeń, które często pojawia się w kontekście budowania pewności siebie), bo cokolwiek zapisze, to albo to nic wybitnego, albo wielu innych też to zrobiło albo wręcz robią to lepiej od niej. I ja tak samo miałem z tym tekstem. W chwili, gdy wstukuję w klawiaturę te litery, które właśnie czytasz nie wiem, czy ten tekst będzie dobry.

Choć piszę świetne teksty, popatrz TUTAJ.

Że takie stwierdzenie to arogancja i zadzieranie nosa?

Jeśli tak myślisz, to Twoja opinia, ja mam swoją. Jest równie prawdziwa, co Twoja. I równie nieprawdziwa.

 

BOIMY SIE OPINII.

Pewność siebie jest postawą, a więc składa się z myśli (czyli między innymi przekonań i opinii na swój temat i na temat innych ludzi), emocji i zachowań. Prawdziwe są dwa ostatnie elementy, czyli emocje i zachowania. Można je zaobserwować lub poczuć, są rzeczywiste, to fakty. Cała reszta to nasza interpretacja tych faktów. Przykład: napisałem, że piszę świetne teksty (to zachowanie – tak napisałem, to widać). Ktoś, mam nadzieję, że jednak nie Ty;), po przeczytaniu tych słów poczuł wzburzenie, złość czy gniew (to emocje, odczuwamy je w ciele, są reakcją hormonalną naszego organizmu na to, czego doświadczamy, możemy je zaobserwować u siebie i u innych). I teraz najlepsze, czyli interpretacja, która już prawdziwa nie jest. Ten ktoś, wciąż mam nadzieję, że to nie Ty, pomyślał: „Co za arogancki cymbał. Świetne teksty to pisze Nosowska, Młynarski pisał, Osiecka. Copywriterzy w reklamach Żubra piszą świetne teksty, ale to? Megaloman i do tego nieświadomy”.

No dobra, teraz już wiem, że to nie Twoje myśli, prawda..?:)

Tak czy inaczej to zaledwie opinia, a więc myśl, która nie jest faktem.

Powtórzę, a Ty zaznacz sobie w głowie wężykiem – myśl nie jest faktem, opinia nie jest faktem. W związku z tym jest równie prawdziwa, co nieprawdziwa. Pytanie, która wersja daje Ci poczucie mocy, a która powoduje, że rozsypujesz się na milion kawałków i chowasz głowę pod koc.

Może jedno małe zastrzeżenie – w moich tekstach mogą pojawiać się błędy interpunkcyjne; nie jestem w tym najlepszy, na co boleśnie zwróciła mi uwagę korektorka mojej książki „Event” . Zwróciła mi też uwagę, że la Scala to wprawdzie opera, ale nie jest dziełem autorstwa Pucciniego, tylko budynkiem w Mediolanie;) To są błędy obiektywne i krytykę w tym zakresie chętnie przyjmuję i poprawiam, jeśli umiem. I nadal twierdzę, że potrafię pisać.

Skąd to wiem?

Uważaj – z opinii. Ogromna większość Waszych opinii dotyczących mojej pisaniny jest pozytywna, powiedziałbym, że 98 procent. Pozostałe 2 procenty to w połowie uwagi merytoryczne, za które dziękuję i na które czekam, a w połowie opinie osób, którym się nie podoba.

Czy te opinie są prawdziwe? Tak i nie. Jak kot Schrödingera, żywy i martwy jednocześnie. Wierzę, że są szczere, bo inaczej nikomu nie chciałoby się ich pisać, ale nie można o nich powiedzieć, że są prawdziwe, bo to tylko myśli innych ludzi.

 

JAK WIERZYĆ W SIEBIE?

No dobrze, ale co, gdyby proporcje były odwrotne? Pisałbym?

Pewnie nie. Choć myślę, że taka sytuacja jest niemożliwa; po prostu opinie by się nie pojawiły.

No, ale są też szkolenia, które prowadzę i tutaj sprawa wygląda nieco inaczej, bo po każdym z nich zbieram ankiety od uczestników z oceną mojej pracy. Tutaj proporcje są inne – używamy skali 1 – 5 i statystycznie z piętnastu lat mojej pracy, 85 procent to piątki, pewnie z 10 to czwórki a reszta to trójki i chyba ze dwie sytuacje, w których dostałem dwójki.

I tutaj chyba jest pies pogrzebany. Pies, nie kot, bo z kotem to nie wiadomo – martwy, ale też żywy, więc lepiej go nie grzebać. Te dwójki bolały. Tym bardziej, że po prostu zawaliłem szkolenie i była ich zdecydowana większość. I wiesz co? Nie wpłynęło to na moją wiarę w siebie jako trenera. Uznałem to za wypadek przy pracy z mojej winy; po prostu wziąłem się za projekt, do którego nie byłem gotowy. Odchorowałem, przetrawiłem poczucie takiego organicznego wstydu i pracowałem dalej z większą czujnością i ostrożnością. I nie, to nie było tak, że „poprawiłem koronę i żyłem dalej’, bo naprawdę mocno to odchorowałem. Lizałem rany przez jakieś dwa miesiące.

Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie: „jak wierzyć w siebie”.

Mogę natomiast powiedzieć, że w tym przypadku skoncentrowałem się na szczegółowej analizie błędów, które popełniłem. Oczywiście, jak już wylizałem się z ran. Dałem też sobie zgodę na przeżywanie tej porażki i tyle czasu, ile trzeba na to, żeby ją sobie poukładać. Terapeutycznie napisałem nawet ten tekst. Myślę, że elementem, który często nie działa jest brak przyzwolenia samemu sobie na błąd. Ciągłe ocenianie siebie samego – jaki wstyd, jak mogłem tak zrobić, co za idiota ze mnie, i tak dalej… Oczywiście, że takie myśli przychodziły mi do głowy. Naczytałem się, żeby obserwować myśli, których nie chcemy, ale nie umiałem tego zrobić. Dopiero kiedy wyobraziłem sobie, że ta myśl to taka rwąca rzeka i tylko ode mnie zależy, czy do niej wejdę i zaryzykuję utonięcie, czy będę stał na brzegu i patrzył, co się dzieje, coś drgnęło. Pomogło, choć coś kazało mi wchodzić do wody i kolejny raz przeżywać to samo, odtwarzać w kółko tamto szkolenie i katować się przypływami gorąca, skurczami żołądka i kłopotami z zasypianiem. Jakbym musiał się bardziej ukarać. Ale w końcu nauczyłem się stać na brzegu i obserwować bez oceny. I ta umiejętność towarzyszy mi do dziś – zawsze, jak coś zawalę, to wracam nad rzekę, siadam i patrzę. Czasem zamoczę nogi, ale już nie rzucam się na oślep.

 

DAM SOBIE RADĘ.

Dziś to wiem. Dam sobie radę. To kolejna z moich myśli, która jest nieprawdziwa. Ale trzymam się jej jakby była prawdziwa. Nie wiem, jakie niespodzianki mnie w życiu czekają, ale od tamtego szkolenia naprawdę dużo się zmieniło. Może życie mi pokaże, że jednak nie dam sobie rady i zweryfikuje prawdziwość tego przekonania. Nie wiem. Ale nie wiem też, jak długo to życie potrwa, więc działam krótkoterminowo, tu, teraz i przy pomocy tego, co mam. Planuję oczywiście na dalszą przyszłość, ale działam i reaguję dziś.

Tak zwanego całego życia nie uniosę, ale jeden dzień dam radę, bo uniosłem już jakieś 15 840 dni.

I tak właśnie buduję swoją pewność siebie.

Krucha jest jak cholera, ale to wszystko, co mam. I cieszę się, że mam. Jak cholera się cieszę.

 

Udostępnij
O autorze: Adam Walerjańczyk
Interesuje się wieloma rzeczami z różnych dziedzin, ale bardzo, bardzo ogólnie. Wesoły i niekonsekwentny. Aktualnie zainteresowany marketingiem, postprodukcją filmową i mediami społecznościowymi. Kieruje się intuicją bardziej niż dowodami. Potrzebuje wokół siebie ludzi o dokładnie przeciwstawnych stylach działania i na szczęście takich ma.
6 komentarzy

Napisz komentarz