Obejrzałem Elvisa w reżyserii Baza Lurhmanna i dawno nie było tak, żeby film siedział we mnie jeszcze dobrą godzinę po seansie. Austin Butler plus ścieżka dźwiękowa plus niemal komiksowe, jak to u Lurhmanna, zdjęcia sprawiły, że film bardziej przeżyłem niż obejrzałem. Z kolei fabuła oparta o ponad dwudziestoletnią relację Elvisa z jego promotorem, relację niezdrową, jednostronną, uzależniającą i ubezwłasnowolniającą tytułowego bohatera staje się właśnie przyczynkiem do tego tekstu.
Pułkownik Tom Parker – uzależniony od hazardu sprzedawca z niespotykanie mocno rozwiniętą umiejętnością manipulowania swoim podopiecznym (i nie tylko nim) wynosi Elvisa na sam szczyt i jednocześnie powoli, metodycznie ograbia z marzeń i pieniędzy doprowadzając do skrajnego wyczerpania i uzależnienia od leków trzymających go w pionie.
Ten film to oczywiście nie dokument, ale scenariusz opisujący zachowanie Parkera i jad, który sączy w umysł Elvisa sprytny sprzedawca kazał mi się zastanowić nad tym w co ja sam wierzę. Komu wierzę. Kogo słucham bezkrytycznie i jakie mogą być tego efekty. Z jaką lekkością potrafię zawierzyć autorytetom, które sam sobie wybieram.
I mimo tego, że pracuję w edukacji (chyba mogę tak o sobie powiedzieć) – jak często brakuje mi naukowego sceptycyzmu, kwestionowania tez stawianych przez ludzi, którym ufam i jak często zaniedbuję to z czystego lenistwa.
Wygodnie jest usłyszeć opinię kogoś, kogo uznajemy za eksperta a potem ją przyjąć i powtarzać tylko dlatego, że wydaje nam się logiczna. Niewygodnie jest sprawdzać inne punkty widzenia, poszukiwać wiedzy, przebudowywać światopogląd a w końcu przyznać, że nasz ekspert po prostu wygłosił opinię, która z faktami ma niewiele wspólnego.
Decyzje, które podejmujemy dyktowane są wiedzą, do której mamy dostęp. Problem w tym, że często zadowalamy się wiedzą szczątkową, podaną nam na tacy w wygodnej, łatwej do strawienia formie i to najlepiej takiej, która pozwoli nam myśleć, że wszystko będzie dobrze i to na dodatek bez wysiłku. Niewielu z nas szuka wiedzy, niewielu docieka faktów. Opieramy się na prawdzie (czyli czymś, co uznajemy za fakty, ponieważ w nią wierzymy), a to błąd. Prawda jest relatywna, prawda zależy od tego, kto nam ją objawia.
Przez lata wierzono, że szpinak zawiera 10 x więcej żelaza, niż ma to miejsce w rzeczywistości a stało się tak dlatego, że w publikacji naukowej pominięto przecinek. Miało być 3,8 mg w 100 g liści, a opublikowano 38 mg. A potem wciskano dzieciakom te mdłe liście w ilościach niehomeopatycznych, bo zdrowe były i tanie. Taka anegdota.
Przeskoczę w tym miejscu na chwilę do innego filmu: „Gra tajemnic” Mortena Tylduma opowiadającego historię kryptologa, Allana Turinga pracującego dla rządu brytyjskiego podczas drugiej wojny światowej nad złamaniem kodu Enigmy. Prócz świetnej roli Benedicta Cumberbatcha mamy tutaj też do czynienia z grą wywiadów i tym, jakie informacje wywiadowcze były przekazywane przywódcom a jakie nie. Na podstawie informacji otrzymanych od wywiadu przywódcy podejmowali decyzje o działaniach wojennych. I nie – nie wyglądało to tak, że otrzymywali komplet, na podstawie którego mogliby mieć pełniejszy ogląd sytuacji. Bazowali na tym, co wywiad zdecydował się im przekazać, zatem można powiedzieć, że o losach wojny decydował wywiad, a nie przywódcy.
Podobną sytuację mamy dzisiaj w Rosji, jak sądzę. Nie wiem, jakie informacje otrzymuje dowództwo, ale mniej więcej wiem, jakie informacje otrzymują Rosjanie i w co w związku z tym wierzą. Wielu z nich nie wierzy w to, co my widzimy na ekranach telewizorów a często też na naszych ulicach i domach, w których gościmy Ukraińców. Wielu z nich jest przekonanych, że Putin precyzyjnymi cięciami, niemal bezinwazyjnie, metodą laparoskopową w pokojowy sposób próbuje nawrócić Ukraińców na dobrą, rosyjską drogę. Bo przecież tylko taka jest dobra. Wielu z nich nie może tego sprawdzić, to prawdopodobne. Ale wielu też może, wielu żyje poza granicami Rosji a i tak nie dopuszcza do siebie informacji o atakach na cywilów, brutalności i zezwierzęceniu rosyjskiej armii.
Wybaczcie, że uderzam w tak poważne tony, tym bardziej że punktem wyjścia był dla mnie film Elvis – wysokobudżetowa adaptacja życiorysu artysty.
Ale marzy mi się świat ludzi otwartych na innych i krytycznych jednocześnie. Taki, w którym nie wierzymy ślepo nikomu, taki w którym podejmujemy – tak często jak to możliwe – wysiłek zmierzający do sprawdzenia CZY RZECZYWIŚCIE jest tak, jak mówi się nam, że jest i w którym jesteśmy gotowi do zmiany stanowiska, jeśli fakty okażą się inne, niż nasza prawda. Wtedy mamy szansę się na siebie otworzyć, zamiast powoli, metodycznie dawać się zamykać w ciasnych i niestety nie własnych przekonaniach, że świat jest taki, jakim nam go malują ludzie chcący ubić na nas interes, jak Tom Parker na Elvisie Presleyu.
Presley mu wierzył i ufał, tymczasem był jedynie świetnie pracującą maszynką do zarabiania pieniędzy.
Obejrzyjcie Elvisa, mówię Wam.