Czasem myślę sobie…
Że niewiele nowego mam do powiedzenia.
Że pisanie trochę o tym samym, ale trochę inaczej jest bez sensu.
Że zalew atrakcyjnych czy powierzchownych treści połknie mój artykuł w tempie, w którym przewijasz treść swojego Facebooka albo Instagrama.
Że moja pisanina niewiele w świecie zmienia. A już na pewno nie tak wiele, jak aplikacja Vinted, która wyświetla mi się, ilekroć chcę coś obejrzeć na You Tube. Albo pyszne.pl.
Że mój pomysł na świat jest zdrowszy i bardziej humanitarny oraz wolnościowy niż pomysły wielu innych ludzi.
Że nie ma sensu zużywać sześciu papierowych ręczników do wytarcia niewielkiej plamy z wody. Bo to nieekologiczne i nieekonomiczne. Że jednorazowość jest nieekonomiczna i nieekologiczna, niezależnie czy pakujemy zakupy w torbę foliową, czy papierową. Tym bardziej, że recycling papieru jest bardziej energo i kosztochłonny niż plastiku.
I mógłbym tak wymieniać w nieskończoność te moje przekonania.
To z nich buduję swój świat.
Ty budujesz ze swoich.
Nasze światy zawsze będą się różnić. Nawet jeśli zgadzamy się ze sobą w większości tematów, to zawsze znajdą się takie, w których się nie zgodzimy. Owszem, bliżej nam będzie do ludzi mających więcej podobnych przekonań do naszych co nie oznacza, że zawsze będzie nam z tymi ludźmi dobrze. Oraz oznacza też, że nie zawsze będzie nam dobrze z własnymi przekonaniami.
Tyle teorii.
Problem polega na tym, że przekonania są z nami zrośnięte, jak mięśnie z kośćmi i powięziami. Najpierw delikatnie kiełkują, są ledwie świadomą myślą zaszczepioną nam przez rodziców, nauczycieli, system wychowania, wydarzenia z życia i ich efekty, sytuacje na podwórku, zdania i opinie koleżanek i kolegów, w które z rozmaitych przyczyn zaczynamy wierzyć i powoli się z nimi utożsamiać. Jeśli jakieś zdarzenie, czyjeś zdanie na nasz temat zinterpretujemy jako negatywne to ta myśl może nam ustawić resztę życia.
Usłyszałem od nauczycielki biologii w podstawówce (w zasadzie to nie usłyszałem, tylko dostałem taką uwagę w dzienniczku) – „syn jest zdolny, ale leniwy”. Za chwilę napiszę, jak inaczej można by sformułować podobne zdanie, dzięki czemu mógłbym oszczędzić sobie kilka lat na przebudowanie tego przekonania, ale póki co zostańmy przy oryginale.
No więc chłopiec idzie do rodzica z taką uwagą – wiadomo rodzic musi podpisać. Rodzic zaczyna omawiać sytuację z chłopcem (nie pamiętam tej rozmowy, teraz sobie trochę koloryzuję). Zwraca uwagę na systematyczność w szkole i w ogóle, że to ułatwia życie oraz że życie ułatwia porządek w pokoju i tornistrze. Żeby nie zostawiać w nim kanapek na całe wakacje. Że takich zmarnowanych talentów to rodzic już widział miliony, zobacz Jim Morrison, zobacz Janis Joplin. Że praca jest ważniejsza niż talent i więcej osiągniesz. A tak to niczego nie osiągniesz. Że zobacz, ile rodzice pracują, ile to się trzeba natrudzić, jeszcze młody jesteś to nie rozumiesz, zrozumiesz jak dorośniesz. Przekonasz się co to jest odpowiedzialność, jak będziesz musiał sam się o siebie zatroszczyć a co dopiero o innych, jak będziesz miał dzieci to zobaczysz. Z taką postawą to ty daleko nie zajedziesz. Zabieraj się do nauki, bo żadnych więcej obowiązków nie masz, POSTARAJ SIĘ BARDZIEJ.
Chłopiec odchodzi do swojego pokoju i sięga po książkę do geografii, bo biologia to dopiero za tydzień, a gegra jutro i facetka może pytać. Mija kilka dni, chłopiec ani rodzic nie wracają do rozmowy, chłopiec próbuje walczyć z lenistwem, ale jakoś bardziej pociąga go czytanie komiksu „Thorgal” z dźwiękami albumu „Keeper of the seven keys. Part 2” wykonywanego przez Helloween i przenoszenie się w świat pastelowych, melancholijnych fantazji o potworach, mieczach i statkach kosmicznych.
Swoją drogą – to akurat prawda z tym komiksem i albumem. I to było bardzo uzależniające.
Chłopiec dorasta. Nadal bardziej interesują go popołudnia i wieczory z kolegami niż nauka. Kończy podstawówkę, idzie do liceum. W liceum podobnie – uczy się interwencyjnie, na dzień lub przerwę przed sprawdzianem. Prześlizguje się z klasy do klasy, zdaje maturę na przykład z poprawką z historii, nie dostaje się na wymarzone studia, bo takowych sobie nie wymarzył, ale zakochuje się bez pamięci w swojej obecnej żonie. W końcu podejmuje pracę, studiuje zaocznie tylko po to, żeby nie pójść do wojska (wtedy było obowiązkowe) i całkiem zgrabnie łączy jedno z drugim.
Ale co najważniejsze – przez cały ten czas pamięta tą uwagę od nauczycielki biologii. On WIE, że jest zdolny, ale leniwy. Wie, bo każdy jego egzamin na studiach zdał jakimś cudem. Mówili: „Ty masz zawsze szczęście, wszystko ci się udaje”. Kolejne dowody na prawdziwość twierdzenia, że jest zdolny, ale leniwy. Masz szczęście, czyli w domyśle nic albo niewiele robisz a wciąż ci się udaje.
W końcu młody mężczyzna ma już tego trochę dość. To po prostu męczące. Żyć cały czas z opinią lenia, wyłapywanie z otaczającej rzeczywistości przykładów na własne lenistwo (gdybym się uczył systematycznie na studiach nie musiałbym się tak stresować na dzień przed egzaminem, miałbym wszystko poukładane, przecież jestem zdolny, więc zaszedłbym daleko dalej gdybym tylko był systematyczny, itepe, itede).
I w jakiś nieświadomy sposób zaczyna (ten mężczyzna;) przebudowywać sobie w głowie tą jedną, jedyną uwagę nauczycielki biologii, która z jakichś przyczyn tak bardzo zapadła mu w pamięć i naznaczyła jego przyszłość.
A gdyby tak przestawić kolejność słów w zdaniu?
Tylko tyle?
Wyobraził sobie ten dzienniczek. I, jak w filmach fantastycznych (a te znał doskonale) słowa zapisane czerwonym długopisem skądinąd bardzo ładnym i czytelnym charakterem pisma zaczęły się rozmywać i przestawiać.
Teraz brzmiały tak: „syn jest leniwy, ale zdolny”.
W chwilę za słowami ruszyły ślady pamięciowe.
Wszystkie zdane egzaminy bez systematycznej nauki. Bo może jestem leniwy, ale zdolny.
Wszystkie osiągnięcia zawodowe, w których liczył się błysk w oku i przekonanie, że to, co robię jest w porządku. Bo może jestem leniwy, ale za to zdolny.
Wszystkie sytuacje, w których trzeba było sobie poradzić bez przygotowania, bez możliwości przećwiczenia czegoś wcześniej, kiedy nagle w mózgu rozpętywała się istna burza a myśli przelatywały błyskawicznie i tworzyły na tyle spójną całość, że pojawiały się decyzje i to zwykle dobre decyzje.
Miejsce w życiu, w którym jestem mimo tego, że jestem leniwy.
Na gruncie tej przebudowy powstało nowe przekonanie: DAM SOBIE RADĘ.
Bo całe moje życie mi to pokazuje. Zawsze dawałem sobie radę.
Może mam szczęście, wierzę w szczęście. Wierzę, że ktoś taki jak ja żyjący w innym miejscu czy innym czasie, w innych okolicznościach byłby pewnie w zupełnie innym miejscu, niż ja dziś. Więc może to szczęście, nie wiem.
Ale wiem, że jestem zdolny (jak na swoje własne kryteria i w swoim, wąskim zakresie. Bo wiem też w jakim zakresie uzdolnień nie posiadam).
I wiem, że jestem pracowity.
Wiem też, że pani od biologii popełniła błąd. W końcu była od biologii a nie od polskiego albo od psychologii.
Powinna była napisać: „syn nie odrobił zadania domowego”. Fakt, nie opinia.
Nie, nie mam jej za złe. Nie, nie napawa mnie to smutkiem. Nie, to nie trauma. Ostatecznie z czegoś niefajnego stworzyłem coś, co dziś mnie wspiera i to bardzo mocno.
Ja tylko chcę znowu powiedzieć, że przekonania nie są prawdą. Są opinią.
Oraz chcę powiedzieć, żeby za mocno im nie ufać. Się na nich nie opierać za mocno. I nie używać do walki z innymi.
Najpierw trzeba je oddzielić od siebie samych i dostrzec, że są tylko myślą, a nie nami samymi. Że to tylko myśli. Wrośnięte, zapieczone, trudno puszczają. Ale jak się im przyjrzeć to okazuje się, że są tylko pewną składową naszej tożsamości, nie zawsze taką, która nam służy. I, że można je zmieniać mimo tego, że są zapieczone. I zastępować nowymi, które będą dla nas bardziej użyteczne.
Czasem przed czymś nas chronią, dlatego zanim weźmiemy się za ich zamianę musimy je dobrze poznać i zrozumieć, bo czasem mniejsze koszty poniesiemy z aktualnym zestawem przekonań niż z nowym, nieprzemyślanym. Są trochę jak części w samochodzie. Jak chcesz zwiększyć moc silnika, sprawdź, czy zawieszenie i hamulce to wytrzymają.
Więc „lekko każdy nie ma”. Co nie znaczy, że nie warto.