Trafiłam ostatnio na taką tezę: zespoły, które unikają konfliktów, mają nudne zebrania, a te które nie boją się sporów mają zebrania owocne. I pomyślałam, że coś w tym jest, a mianowicie dużo prawdy. Gdyby nie konflikty, a przede wszystkim zmiana, którą za sobą niosą, nie „zeszlibyśmy z drzewa”. Zatem do początku.
Postęp jest dzięki zmianie
Wszystko nam odpowiada i podoba się, siedzimy cicho i wygodnie na upatrzonej pozycji do momentu, kiedy ktoś tej pozycji nie zagrozi. Wówczas zaczyna nadchodzić nieznane i niezaplanowane. Zmiana idzie także w parze z konfliktem. Wszystkie dywagacje na temat tego, czy warto, to klasyczny konflikt wewnętrzny. Jest też zewnętrzny, jako że zmiana często dotyka nie tylko nas, ale i innych. Co gorsza, nigdy nie wiadomo, czym taka zmiana, czy też konflikt, się zakończy . A co czujemy, kiedy nie mamy pewności? A co robi pies, gdy się czegoś boi? Bardziej szczeka niż gryzie (według sentencji łacińskiej) lub z podkulonym ogonem ucieka, gdzie pieprz rośnie. To pies.
A my, ludzie?
Towarzysząca zmianie niepewność determinuje naszą postawę i podejście do konfliktu. Świadomość tego wpływa z kolei na nasze z nim skojarzenia. Kiedy na warsztatach pytam, czy to małych czy dużych, z czym kojarzy im się konflikt, odpowiadają zgodnie, że to coś złego. Wymieniają całą masę przymiotników i synonimów określających gniew i nieprzyjemne odczucia. Mało kto mówi, że to nie tylko zagrożenia, ale i szanse oraz możliwości. A jednak! Szanse i możliwości, owocne zebrania, osiągnięcie celu, efektywność własna i zespołu. Rozwój, a nie przesiadywanie na wspomnianym drzewie. Bo kiedy zaczynamy podejmować działanie? Kiedy coś razi, nie pasuje, przeszkadza. Kiedy zaczyna kiełkować myśl o poszukiwaniu jakiegoś sposobu i potrzebne są narzędzia oraz rozwiązania. Na szczęście wówczas z pomocą przychodzi Pan Konflikt, pojawia się i mobilizuje, poszturchuje i nie daje zasnąć. Pojawia się powód do działania.
W co się bawić?
I tu tak naprawdę zaczyna się zabawa. W co? Całe spektrum możliwości. W kotka i myszkę, w podchody, w chowanego, w berka, w wojnę, w pokera, w budowanie, w sąd, w dom… Gramy w co chcemy. Decydujemy przede wszystkim też o tym, czy wolimy konfliktu unikać czy odważymy się zaangażować w poszukiwanie jasnej strony mocy. I wybieramy sposób, w zależności od tego, co chcemy osiągnąć. Grasz, żeby wygrać, żeby nie przegrać czy może wolisz gry kooperacyjne? Możesz wygrać, ale możesz też grać tak, aby korzyść osiągnęły wszystkie strony, co opłaci Ci się z pewnością w przyszłości. Zajmujesz pozycje w okopach i czyhasz na wroga czy stajesz z partnerem ramię w ramię, żeby za bary chwycić się z problemem? A może biernie się poddajesz, ulegasz, akceptujesz lub pozwalasz zdecydować komuś trzeciemu? Jaka będzie Twoja determinacja, takich użyjesz metod.
A Ty?
W ramach autodiagnozy zainteresowanym polecam test Kennetha Thomasa i Ralpha Kilmanna, dzięki któremu można zidentyfikować u siebie tendencje do danego stylu traktowania konfliktu. Style zależą od dwóch cech: asertywności i stopnia współdziałania dla osiągnięcia korzyści. Z jednej strony analizowane jest dążenie do realizacji własnych potrzeb, a z drugiej dążenie do realizacji potrzeb drugiej strony. W efekcie ujawnia się jeden z pięciu stylów: walka, dostosowanie, unikanie, kompromis oraz współpraca. Istotne jest jeszcze to, że każdy z nich jest równie skuteczny w różnych sytuacjach. To Ty sam ostatecznie dokonujesz bilansu zysków i strat, po czym zachowujesz się zgodnie z tym, co Ci się w danej sytuacji najbardziej opłaca:
Na zakończenie
Jeszcze słowo o kompromisie. Kiedy pytam małych lub dużych, z czym kojarzy im się zgoda, czyli dogadanie się, odpowiadają w większości: kompromis. Czy rzeczywiście o takie dogadanie chodzi, aby dwie osoby zainteresowane jedyną dostępną pomarańczą (bo ktoś potrzebuje sok, a ktoś skórkę) były zmuszone przeciąć ją na pół? Ani amator soku nie zaspokoi swojego pragnienia, ani fan skórki nie przyprawi ciasta. Sytuacja zmienia się jednak, kiedy sprawdzi się, czego potrzeba, bardziej wnikliwie. I okazuje się, że nie o pomarańczę wojna się toczy. Mówię pomarańcza, a myślę sok. Mówię pomarańcza, a potrzebuję skórki. Moja potrzeba (sok, skórka), to nie to samo co moje stanowisko w sprawie (pomarańcza). Paradoksalnie, za rzekomo różnorodnymi stanowiskami kryją się podobne interesy. O tym w kolejnym tekście😊
Magdalena Dittmer